„Buena camino! Droga zaczyna się tuż za progiem domu!”, woła mama, gdy otwieramy furtkę, by wejść na jedną z dróg wiodących ku Santiago de Compostela. Słońce wychodzi właśnie zza chmur, zachęcając nas do podróży-tak właśnie rozpoczyna się nasze niedzielne camino.
Zatrzymujemy się przed kościołem św. Jakuba w Toruniu. Wpatruję się w jego figurę, która góruje nad naszymi sylwetkami-figurę patrona pielgrzymów. Pod naszymi stopami znajduje się muszla-znak, za którym będziemy podążać. Przekraczamy bramę i zmierzamy do zakrystii. Przed chwilą skończyła się msza. Wewnątrz księża dyskutują, jak długo powinno trwać kazanie, aby ludzie nie pozasypiali. Tata postanawia sprzedać pewien dowcip:
- Ksiądz przychodzi do bramy Niebios wraz z kierowcą autobusu. Św. Piotr wpuszcza kierowcę, a księdza nie. Wtedy ksiądz się oburza, nie może zrozumieć, dlaczego tak się stało. Św. Piotr wyjaśnia: „Kiedy ksiądz głosił kazania w kościele, wszyscy spali. Natomiast kiedy kierowca prowadził autobus, wszyscy się modlili.”.
Wybuch śmiechu. Następnie wywiązuje się rozmowa. Opowiadamy, dokąd pielgrzymujemy. Ksiądz podchodzi, aby uścisnąć nam dłonie.
- Zatem dobrej drogi! – życzy nam.
Wyruszamy, kierując się symbolami muszli na niebieskim tle, namalowanymi na murach Torunia-do tej pory widziałem je wiele razy, lecz dopiero dziś są one moimi przewodnikami.
Pokonujemy most i schodzimy w dół, aby dostać się na drugi brzeg Wisły. Stąpamy po mokrej, miękkiej ziemi, omijając kałuże. Droga prowadzi wzdłuż rzeki. Mijamy zamek Dybowski, który według legend połączony jest prowadzącym pod Wisłą tunelem z katedrą św. Janów, a następnie wychodzimy na otwarte, zielone pole. Ptaki śpiewają radośnie na gałęziach. Nasze nogi są jeszcze silne, krok sprężysty. W pewnym momencie zatrzymuję się: drogę przebiega nam jedna, a po chwili całe stado saren. Biegną powoli, w rzędzie, dumnie prezentując swoje względy: zatrzymuję oddech i staram się zapamiętać ten obraz, aby przenieść go do strefy wiecznych fotografii w moim umyśle.
- Droga czeka-mówi tata, kiwając głową zachęcająco.
Wędrujemy dalej, mijając Fort X -pusty, zrujnowany, pełen potłuczonych butelek oraz malowideł naściennych- i następnie, oddalając się od wału rzecznego, docieramy do Małej Nieszawki. Witamy się z uśmiechem z mijającym nas ludźmi również pielgrzymami, którzy podążają za różnymi znakami. Spotykamy tutejszego mieszkańca, którego pytamy o drogę.
- Do kościoła? Tędy nie da się przejść inaczej, jak obok kościoła! – radzi nam.
Docieramy do zbudowanego z ciemnego drewna kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa. Na plebanii witamy się z księdzem proboszczem, prosząc go o pieczątkę-dowód odbywanej przez nas podróży.
- Kościół jest malutki, ale piękny – opowiada ksiądz proboszcz. Powietrze drży od bijącego dzwonu. Ksiądz ściska nam dłonie. Wyjaśniam, dokąd dalej się udajemy. – Cóż, pomódlcie się za mnie! – żegna nas.
Symbol muszli, wymalowany na drzewach, słupach oraz murach prowadzi nas dalej. Oplatają mnie myśli. Zaczynam coraz intensywniej podróżować-nie tylko naprzód, wzdłuż torów kolejowych i dalej, w sosnowy las, ale też w głąb siebie, aż do światła, do korzeni. Słońce już jakiś czas temu schowało się za chmury, niebo stało się posępne, popielate. Zaczyna doskwierać zmęczenie, ból w nogach. Czuję delikatne kropelki deszczu. Patrzę w niebo: tak, chciałbym, aby teraz zaczęło padać, aby spadł mocny, rzęsisty deszcz, uwalniając nas od dalszej wędrówki. Jednak droga się nie kończy, a stopy, choć zmęczone, posuwają się naprzód po mokrej ziemi; muszle się nie kończą i jest coś, co wzywa nas, abyśmy nie przerywali marszu, i mijając kościół w Cierpicach, wchodząc w lasy, szli coraz dalej i coraz głębiej. Przekroczyliśmy próg domu, zatem wędrujemy.
Toruń-Mała Nieszawka-Wielka Nieszawka-Cierpice 18 km
Mikołaj Wyrzykowski, Niedziela 35/2015