Każdy ma swoje Camino. Jedni słuchają głośno muzyki, inni idą w ciszy, inni pędzą przed siebie, jeszcze inni rozmawiają czy też zatrzymują się na każdym możliwym postoju. Znajdzie się tu czas na modlitwę, śpiew, rozmowę oraz ciszę. Droga przynosi wszystkie proste radości, które potrzebne są do szczęścia. Wystarczy tylko iść.
Co jakiś czas dołączałem się do innych pielgrzymów. Poznałem Hiszpana imieniem Xavier, który zwrócił uwagę na mój wietnamski kapelusz. „Czekam na ciebie w następnej restauracji, może zjemy razem ryż?”, śmiał się.
Szliśmy razem dobrych parę kilometrów, rozmawiając między innymi o hiszpańskiej kuchni. Odkryłem, czym jest turron i dowiedziałem się, że jest straszliwą profanacją jeść churrosy z nutellą. Później rozstaliśmy się słowami „Buen Camino” i na chwilę zostałem sam, aby potem ponownie dołączyć do kolejnej grupy pielgrzymów. Niektórych pytałem, dlaczego wyruszyli na Camino, ale myślę, że ich odpowiedzi były tylko częścią prawdy – każdego z nas ta droga na swój tajemniczy sposób przywołała.
Wieczorem pierwszego dnia, kiedy wszyscy mieli w nogach 35 km drogi, w kaplicy Monte do Gozo ksiądz Tomasz upomniał nas podczas kazania.
-Dziś niektóre osoby pędziły do przodu, zupełnie nie oglądając się za siebie. W tym samym czasie niektórzy z tyłu na ostatnim odcinku ledwo zdołali dotrzeć do autokaru. Niektórym brakowało wody, inni potrzebowali pomocnej dłoni. Jesteśmy wspólnotą, a więc pomagajmy sobie. Niech ci silniejsi pomogą słabszym…
Następnego dnia zostałem na chwilę z tyłu. Zbliżyłem się do Oliwii, chcąc jej pomóc.
-Ponieść ci plecak?
-Może ponieść ciebie?
-Czyli dasz radę sama?
Parę godzin później Filip niósł ją na ramionach, a Andrzej trzymał jej plecak. Nadal podziwiałem jednak jej wytrwałość oraz wolę dotarcia do celu.
Mikołaj, Hiszpania, lipiec 2015