Spotkania ze sztuką – „Wandering in London” cz.5

Przed National Gallery zgromadził się tłum ludzi. Obserwują mężczyznę, który razem z ochotnikami tworzy najdziwaczniejsze pozy do zdjęć. Za nim na dudach gra Szkot. Tuż obok lewituje kilku magików, dalej ktoś gra na gitarze.

W Covent Garden jest podobnie: w ubraniach rodem wziętych z XIX-wieku iluzjonista zebrał widzów z różnych krajów świata, pokazuje sztuczki, żartuje. Przy restauracji kobieta śpiewa operowym głosem. Na rogu jednego z chodników siedzi chłopak, grając na słupku drogowym jak na trąbce. Na ulicach Londynu spotkać można najróżniejszych ludzi – każdy z nich jest aktorem, grającym w swoim przedstawieniu – jednak nie w swoim teatrze.

plac-1

Nim poszedłem do teatru, włóczyłem się trochę po mieście. Przy Leicester Square wszedłem do M&M’s World i udzieliło mi się absolutne szaleństwo – tutaj można dostać wszystko, naprawdę wszystko z M&M’s (w powietrzu unosi się ich zapach), od koszulki, przez skarpetki, krawat, kubek, sznurówki…Do nich należy ten świat. I mają w nim również swoich Beatlesów, przechodzących przez pasy na Abbey Road.

mms-1

Gdy zapaliły się latarnie, wszedłem do teatru Her Majesty’s i zająłem swoje miejsce, czekając na spektakl. Na Upiora z Opery.

DSC02534-1

teatr-1

Jeszcze nigdy nie widziałem przedstawienia zrobionego z takim rozmachem: wspaniałą choreografią, scenerią, pięknymi głosami aktorów. Nie była to sztuka, na którą patrzyłbym z pewnego dystansu  – dotknęła mnie, odbierałem ją jako coś swojego, bliskiego.

Z kanalu youtube The Phantom of the Opera

Czasem miałem ochotę płakać, czasem uśmiechałem się, nie wierząc własnym oczom: zresztą, docierała ona do mnie nie tylko przez wzrok czy słuch, ale w najbardziej tajemniczy sposób, poruszając ukryte struny moich uczuć. Upiór z Opery to opowieść o miłości – o człowieku, którego twórczość zdobywa kobietę, ale nie może zdobyć jej miłości i pozostaje mu tylko zniknąć – ale czy kiedykolwiek wcześniej naprawdę istniał?

Muzyka z tego musicalu mocno zapada w pamięć – stworzona jest z takich nut, które zdaje się, że mogłyby opisywać nasze życia, być takim „soundtrackiem” do niektórych dni. Kiedy po zakończeniu spektaklu wszyscy aktorzy wyszli na scenę, publiczność wstała z miejsc. Były owacje na stojąco, gwizdy, wiwatowanie. Publiczność przeżywała to przedstawienie. Wydaje mi się, że w Polsce idziemy do teatru, modląc się w duchu, żeby tylko nie okazało się, że wyrzuciliśmy kasę w błoto. I jesteśmy sztywni – za bardzo. W Londynie, ktoś, kto kupuje bilet do teatru w West Endzie, idzie tam, by po prostu dobrze się bawić i jeśli sztuka będzie dobra (a na to jest nastawiony), bez skrępowania wyrazi swój zachwyt. Tego wieczoru po raz pierwszy uczestniczyłem w owacjach na stojąco.

Wyszedłem na ulicę, której światła rozpraszały mroki nocy. Minąłem kilka kin. Na niebie wisiał samotny księżyc. Mężczyzna na rogu ulicy śpiewał beatbox i robił to tak dobrze, że aż trudno było uwierzyć, że robi to na żywo, sam służąc za cały zespół. Wsiadłem do metra, było już po 10 p.m. Na kolejnej stacji szybko wyskoczyła pewna dziewczyna, wkładając przed tym kartkę do książki czytającego mężczyzny i szepcząc „Call me”. Zniknęła. Mężczyzna uśmiechnął się i powrócił do lektury.

Na niektórych ulicach wiszą już flagi z wymalowanymi na nich sercami. Zbliżają się Walentynki.

Mikołaj Wyrzykowski

zapiski z Londynu

moon-1