Bilet na samolot, którym miałam polecieć do Francji wykupiłam już dwa miesiące naprzód, jednak jak to bywa w tanich liniach lotniczych bezpłatne miejsce mogłam wygenerować dopiero 7 dni przed wylotem. Takie miejsce z przypadku ma swój numer i informację, z jakiej strony trzeba wsiadać na pokład. Trzymając w dłoni bilet zawinięty w plastikową koszulę przeciwko niespodziewanemu przypadkowi podarcia weszłam tylnym wejściem szukając swojego miejsca. Trafiło mi się z losowania miejsce tuż przy przejściu – Daleko od okna i nic tym razem nie zobaczę z kolorów nieba, a jednak mam sympatycznie sąsiadki – pomyślałam rozgaszczając się w swoim fotelu i jednocześnie próbując bezpiecznie upchnąć swoją ciężką torbę obok siebie. Stewardesy rozpoczęły naukę pasażerów zakładania kamizelek ratunkowych, szukania rurek tlenowych i wymianę osób siedzących przy wejściach ewakuacyjnych, bo przecież rodzina z 3 miesięcznym dzieckiem na rękach nie jest dobrym wsparciem w razie lądowania na wodzie przed Marsylią.
I wreszcie zaczęło się. Silniki wprowadzily samolot w drżenie, skrzydła ustawiły się do pozycji startu, wzbiliśmy się do góry. Uczyniłam znak krzyża, po czym wyjęłam z kieszenie spodni różaniec. Kątem okna spostrzegłam, że siedzące obok mnie kobiety zrobiły podobnie. – W dobrym towarzystwie usiadłam- pomyślałam ponownie – co trzy to nie jedna – zamknęłam oczy i zagłębiałam się w modlitwie, a samolot nieustraszenie wzbijał się do góry i do góry. Kiedy wreszcie osiągnął poziom monotonnego mruczenia otworzyłam oczy i zerknęłam na bok, jest kawałek nieba i białe baranki, ucieszyłam się.
– Czy wie pani jak dotrzeć do Lourdes – zapytała mnie niespodziewana siedząca tuż obok kobieta.
Zaskoczyło mnie to pytanie! Ja to mam szczęście pomyślałam, siedzę z osobami, które jadą do Lourdes, moje marzenie, którego jeszcze nie udało mi się spełnić. Co wiedziałam tym dzieliłam się, miejsca, trasy, także przy tej okazji w nadchodzącym tygodniu znalazłyśmy dwa święta maryjne 13-go lipca -to czwarte objawienie Matki Bożej w Fatimie i 16 lipca to Matki Bożej Szkaplerznej z Góry Karmel, sporo jak na jeden tydzień.
– Nie miałyśmy czasu przed wyjazdem ustalić trasy, i wie pani modliłam się żeby spotkać jakiegoś Polaka, który nam pomoże, bo nie znamy języków, tylko polski. Modliłam się o spotkanie na plaży, a tu proszę spotkałyśmy już w samolocie – powiedziała siedząca bliżej mnie kobieta z wyraźną radością w głosie.
– Nie wiem, czy jestem najlepszych przewodnikiem, skoro sama jeszcze nie byłam w Lourdes, ale mogę potwierdzić jedno, że język polski to dobry język do podróży- i zaczęłam im opowiadać swoje językowo- podróżnicze przygody.
Czułam się wyraźnie zaskoczona, Boża Opatrzność niezwykle czuwa nad nami. Czy im pomogłam? Czy uda się im dotrzeć do tego szczególnego miejsca maryjnego? Tego jeszcze nie wiem. Ale skoro pielgrzymowały to poprosiłam o modlitwę i sama ją obiecałam.
Marsylia. Szukanie bagażu na taśmie ( dobrze, że miałam przywiązaną na szybko rozpoznawczą kokardkę- jak ona wyglądała! – na odległość dawała się we znaki), skok do kampera, kluczenie po Marsylii ( tak zawsze tutaj dopadła nas ta ciepła przyjemność – rozpalone i wąskie ulice, wirujące znaki drogowe w rytmie południowej muzyki i porzucone z niebywałą fantazją śmieci wszelkiej maści. Duże miasta, mogą też być piękne, jak przekonywałam mnie jeszcze przed wyjazdem swoimi zdjęciami podróżujący po Marsylii Krzysiek, ale jeszcze nie tym razem, jeszcze nie dla mnie) i wreszcie droga na winnicę.
Wspólna kolacja, kozi serek, suche kiełbaski otoczone białym mchem, dostałem ich więcej Chwali się Wojtek, aż 10 więcej, różowe wino Bandol, pełna rozpusta.
A ja jednak wypowiedziałam te słowa:
– Zjadłabym nagrzanego ciepłem melona, cieknącego po palcach. Melona…
Wystarczył szybki ruch ręki Wojtka do torby i …pojawił się …mój melon.
– Skąd wiedziałeś? Skąd to wiedziałeś, że wypowiem te słowa – melona, melona?
– Wiedziałem…
Jutro będziemy świętować kolejną rocznicę ślubu.
Ania, Francja 12.07.2015
Wielu kolejnych, szczęśliwych rocznic życzymy 🙂