Po pokonaniu 950 km podróży wreszcie stanęliśmy przed drzwiami hotelu. Wojtek z Mikołajem poszli pozałatwiać sprawy formalne i tu mały problem, obsługa tylko w języku węgierskim. I co dalej ? Uśmiechy łamańce, ruchy rąk i udało się pokonać wszelkie bariery. Jak to mówią „Polak, Węgier dwa bratanki i do szabli, i do szklanki – Lengyel, magyar – két jó barát, együtt harcol, s issza borát”.
Zmierzamy do pokoju. Są łóżka, łazienka i jest lodówka, w której upychamy prowiant. Rozkładamy mapę i główkujemy z której strony ugryźć ten węgierski torcik.
– Mam pomysł- powiedziałam uporczywie wpatrując się w mapę- zacznijmy od Dunaju. Są tam mosty, więc łatwo poukładamy sobie w głowie proporcje tej wielkiej płachty mapy i wielkość zabytkowych budowli wytyczając trasy na kolejne dni.
Budapeszt podzielony jest Dunajem, drugą co do długości rzeką w Europie ( Wołga 3531 km, Dunaj 2888km, zaś na 16 miejscu jest polska Wisła 1047 km) na dwie części, prawobrzeżną Budę i lewobrzeżny Peszt, które dopiero w roku 1872 utworzyły jedno miasto. Budapeszt połączony jest siedmioma mostami drogowymi (Árpáda, Małgorzaty, Łańcuchowy – Széchenyi Lanchíd, Elżbiety- Erzsébet Híd, Wolności, Petöfi’ego i Lagymányosi) i dwoma kolejowymi. W 1767 roku Buda i Peszt zostały połączone pierwszym stałym mostem. Wybraliśmy kierunek na most Elżbiety, gdzie także pomiędzy mostem Elżbiety a Wolności jest najwęższy odcinek Dunaju, zaledwie 285m szerokości, przylegający do góry Gellérta (między mostem Elżbiety a Wolności).
Most Elzbiety ( Erzsébet Híd ) w roku budowy (1903) uważany był za najdłuższy most wiszący w Europie, gdyż jego podwieszona część rozciągała się na 290m i rekord ten utrzymywał aż do 1926 r. Patronką jego została żona cesarza Franciszka Jozefa, bardzo popularna wśród Węgrów królowa Elżbieta. W 1945 r. Niemcy wysadzili go w powietrze. Obecną formę wg planów Pala Savolya otrzymał w 1964 r. Długość całkowita 379 m
Mikołaj, jako rodzinny nawigator współpracujący z nieugiętym GPS, znalazł na mapie przypadkowy punkt położony w centrum Budapesztu w pobliżu mostu Elżbiety (Erzsébet Híd). Tak oto dojechaliśmy prawie na wprost parlamentu. Chłopaki upewnili się czy na pewno w tak pięknie położonym miejscu możemy parkować za darmo, a ku naszej uciesze tak właśnie było i ruszyliśmy. Do widokowej drogi nad Dunajem mieliśmy już tylko parę kroków.
Malownicza rzeka Dunaj, statki, zabytki, mosty, rowery, a wszystko jakoś przedziwnie zharmonizowane, jakby wspólnie tańczyło właśnie w rytm walca. Otworzyłam mapę, przecież przyszliśmy rozplanować proporcje i swoje kolejne trasy. I co? Poczuliśmy się jak małe korniki, które chciałyby w kilka dni schrupać i zawładnąć całym zabytkowym kredensem. Pokłóciliśmy się, jak zaplanować kolejne trasy zadowalając całe towarzystwo? Jednak to była twórcza kłótnia.
Co wybrać Budę czy Peszt ? Trudny wybór, a wszystkiego niestety mieć nie można. Do Budy dotarliśmy z Pesztu samochodem spoglądając zza szyby na ludzi przemieszczających się ruchliwymi uliczkami. Teraz patrząc na Dunaj Peszt jest przed nami, zaś Buda, czyli zbiorowisko wspaniałych budowli wśród zieleni i masywów górskich., Wzgórze Zamkowe, Wzgórza Buddańskie, Wzgórze Gellerta, Rózsadomb rozpościera się za naszymi plecami.. Wybór nadal nie został dokonany. Rodzina w rozterce !!!
Parlament – (Országház) to największy budynek kraju, siedziba obrad parlamentu, wznosi się na brzegu Dunaju. Wejście głowne jest od strony placu Kossutha. Zespoł budynkow w stylu neogotyckim został zbudowany w latach 1884–1902 według planow Imre Steindla. Składa się z 691 pomieszczeń, długość wynosi 268 m, wysokość kopuły 96 m. Okazałą klatkę schodową zdobią malowidła ścienne Karolya Lotza i rzeźby Gyorgya Kissa. Sala Munkacsyego, do ktorej jest wejście z biura marszałka jest siedzibą najważniejszego dzieła sztuki Parlamentu, obrazu malarskiego Mihalya Munkacsyego pt. “Zajęcie ojczyzny”. Od 2000 r. można tu oglądać węgierskie insygnia koronacyjne: koronę Świętego Stefana, berło, jabłko i renesansowy miecz. Budynek ozdabia dokoła 88 pomników królewskich, począwszy od wodzów zajmujących tereny ojczyzny poprzez pierwszych książąt. Parlament jest z pewnością najbarwniejszą i najbardziej rzucającą się w oczy budowlą w całym Budapeszcie. I co ważne jest udostępniony dla zwiedzających.
Robiąca piorunujące wrażenie budowla parlamentu z XIX wieku, usytuowana po stronie dunajskiego Pesztu. Neogotycki budynek parlamentu węgierskiego, jeden z głównych symboli i atrakcja Budapesztu, niezaprzeczalnie przypomina siedzibę
Wspaniała XIX-wieczna budowla neogotycka ulokowała się nad samym brzegiem Dunaju i niezwykle okazale prezentuje się tak z daleka jak i z bliska. Charakterystyczną cechą tej budowli są setki podpór, 88 postaci władców węgierskich oraz potężna prawie stumetrowa kopuła. Od kopuły rozchodzą się dwa symetryczne skrzydła. Budowa parlamentu trwała 17 lat i rozpoczęła się w 1885 roku.
Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego. Wpatrując się w panoramę Pesztu tak zastygliśmy w bezruchu, a oczy same chodziły po odległych budowlach, że nie zauważyliśmy, co się dzieje wokół nas. Okazało się, że nagle niewiadomo skąd i dlaczego naciągnął tłum nieujarzmionych rowerzystów, którzy w niebywałym tempie przemierzali przedzielony na pół pas po ścieżce rowerowej.
Zastygłam, a Caro zaszczekał i nagle……został opluta rowerzystę. Taaak, na podróżnika mogą czyhają różne niespodzianki. Zero rozmowy. Nigdy wcześniej nikt mnie nie opluł, a tu stało się. Rowerzysta pluł i to ze sporej odległości. Może ćwiczył wcześniej w zawodach? Nachlał się jakiś mdlących wód mineralnych? Nie lubi psów?
Nigdy sama na taką odległość nie splunęła. Zaczynam powoli rozumieć, dlaczego niektórzy z taką zaciętością od młodych lat przykładają się do zawodów w splunięciu na odległość. Jestem na pozycji przegranej.
Żołądki gnają nas do wiwatu wycinając skoczne melodie. Siedząc w hotelowym barze biorę do ręki menu i nic, same węgierskie słówka. Do akcji wkracza kelner, znający tylko węgiersku i małe łamańce-przekładańce angielskie. Mówi i mówi. Jeździmy palcami po potrawach, i nic. Przy stole siedzą także inni obcokrajowcy.
– Nie damy w ten sposób nic wybrać, dajmy szansę kelnerowi, zobaczymy, jaką polewkę nam naważą- zadecydował Wojtek, widząc moją coraz słabszą z głodu minę i palcem wskazał potrawę, mówiąc po polsku
– Czy będzie smaczna, taka na zdrowie? – dopytuje się stojącego nad naszym stołem kelnera.
A on tajemniczo uśmiecha się odpływając do stukającej talerzami krainy. Wreszcie powraca stawiając nam na stole wazę i z uśmiechem woła:
– Egészségedre ! Egészségedre!
-To chyba nie jest nazwa potrawy, tylko na zdrowie.- odkrywczo woła Wojtek
-Wymawiamy „egeszege” i po polsku „na zdrowie”. Kelner patrzy się na nas i załapuje.
Zaczynamy nasza wzajemną szkoła językowego przetrwania.
W wazie zupa z papryką, cebulą, fasolą, czosnkiem, nieźle przyprawiona i gęsta. Pierwszy dzień prawie dobiega końca. Zupa nas wykończyła. Nie była to jednak historia kompletna gdybym przemilczała nagłe nocne wstanie. I nie miało ono związku ze zjedzoną zupą, ani innych historii o podobnym podłożu. A jednak…
Z trudem, ledwie łapiąc oddech, niczym smoki wawelskie na wojażach węgierskich doczłapaliśmy się do swojego pokoju. Całe szczęście droga była prosta, bez zawijasów, a zwłaszcza jeżdżenia windą, co mogłoby nieźle naruszyć nasze zasoby żołądkowe. Zasunęliśmy zasłony i padliśmy na łóżka, collie pod łóżka, ogólna niemoc i sen.
Nie wiem, po jakim czasie, a we śnie nie patrzę na zegarek, nagle zbudził mnie pisk, głośny przeciągły pisk. Kurcze, co się dzieje, ktoś się włamuje?, ale przecież w pokoju są dwa psy, powinno być dobrze. Który piszczy, nie potrafię zebrać wiadomości, sen czy jawa? Pisk nie ustaje. Otwieram oczy.
Przy łóżku piszczy Bliska, patrząc z niewysłowioną prośbą prosto w oczy. To może być tylko jedno – siku, i to siku pierwsze na węgierskiej ziemi po takim czasie i tylu nieudanych próbach. Wreszcie chyba się uda. Spoglądam na zegarek, jest druga w nocy. Nie dam rady wyjść w nieznany teren z sikającą suczką. Wojtek dzielnie ubiera się w tempie ekspresowym i wybiegają z Bliską. Oczy same zamykają mi się do dalszego snu. odpływam.
Co do gęstości pierwszej zupy na ziemi węgierskiej dodam małe, co nieco. Otóż, kiedy rozmawiamy o tej zupie, każdy miał w ustach inną konsystencję owej węgierskiej zupy. Według mnie zupa była gęsta. Zdaniem Wojtka, wręcz przeciwnie, woda z pływającymi gdzieniegdzie wypełniaczami. Natomiast zdaniem Mikołaja była po prostu ostra. I tak często się sprawy mają z postrzeganiem świata
Samochód osobowy
Załoga: Ania, Wojtek , Mikołaj i collie Sunresc Lace CARUSO i Denfris MAGICAL BLISS
03.10.2008