Dziennik pokładowy. Wieniec winorośli (27 )

 

Świadomość, że to ostatni dzień, ostatnia parcela utrudnia pracę wraz ze słońcem, które również przygrzewa prawie jak w Prowansji. Kolorowe kubki z wodą napełniają się i opróżnią coraz szybciej. Ostatnia parcela, to długi rząd winogron ciągnący się po górkę. To koszyki wymieniane po drutami, jak to mówi Fabrice takie małe zigzig.

Ostatnia górka, cięcie i wspinaczka. Nie spoglądam przed siebie, nie wystawiam głowy ponad krzewy, liczy się tylko ten krzew, przy którym właśnie jestem.

Burgundia

 I tak metodą małych kroczków ścinałam nie tylko wspinając się pod górkę, lecz także z górki. Ostatnie krzewy – widać już metę. Jeden krzaczek, drugi krzaczek. Oklaski, Okrzyki.

Pod górą stoją przyczepy pełne świeżo ściętych winogron otaczając duży niebieski traktor.

– To była dobra praca, dziękuję wszystkim za pracę, za wysiłek, zakończyliśmy właśnie sezon. Był on trudny, skomplikowany i stresujący. Dziękuję wszystkim, mojej stałej ekipie i wam wszystkim.

Wszyscy klaszczą. Kobiety zakładają na głowy wieńce ze świeżo ściętych pędów winorośli.  Przy dźwięku klaksonów jedziemy na winnicę świętując radość na ulicach miasteczka. Wiatr w rytmie muzyki rozwiewa czarne włosy Lizy.

Burgundia

Jest już godzina ósma. Przy długim zielonym stole zasiadło 50 osób, wszyscy, którzy brali udział w winobraniu ubrani imprezowo chcą świętować zakończenie winobrania. Strzelają korki od Cremant de Bourgogne, burgundzkiego „szampana”. Wspólny toast.  Zaczyna się zabawa.

Sala zaczyna dudnić odgłosami głośnych i wesołych rozmów. Joseph na całe gardło śpiewa „Lasciatemi cantare con la chitarra in mano lasciatemi cantare sono un italiano…”tak aby Lorenzo dalej mógł kontynuować włoską piosenkę ze swojego kraju. Śpiewają wszyscy.  Śpiew przechodzi w dyskusję, która uliczka jest najważniejsza w tym małym miasteczku i gdzie prowadzi. Spór niczym pożar ogrania wszystkich siedzących przy stole. Cóż to jest za dyskusja. Mistrzostwo. Spór geograficzno-logistyczny.

Colette, miejscowa kobieta o spracowanych dłoniach uśmiechając się prowadzi dyskusję. Ona i Joseph. Dwie osoby, dwa zdania, dwie ulice. Joseph napiera – Do Portugalii trzeba wyruszyć z tej drogi, zobacz – otwiera swojego smartfona i szuka sieci aby wykazać wyższość swojej uliczki.

Nie ma zasięgu i spór przybiera kolejne kolory. Głośne śmiechy. I ta czarująca umiejętność dyskusji, z której nikt nie wychodzi obrażony a wszyscy się śmieją.

Lorenzo wypija koleją filiżankę kawy, a potem wznosimy kolejny toast. Mamy czas. Od stołu wstają kolejne osoby, te które muszą dojechać do domu. Zwyczajem francuskim żegnają się z pozostającymi poprzez pocałunek w oba policzki. Tyle osób, tyle policzków. Stale siedząc przy stole nigdy tak nie byłam żegnana. 29.09.2016 ( czwartek) Ania