Trzy twarze Bolonii

Nazywają ją uczoną, tłustą i czerwoną – dowiedzmy się, dlaczego temu mało znanemu przez turystów miastu warto poświęcić więcej czasu.

  1. La Dotta

Bolonia nazywana jest uczoną oczywiście ze względu na najstarszy europejski uniersytet: Alma Mater Bologna założony już w 1088 roku, z którym związanych było wiele znanych postaci, jak choćby Petratrca, Umberto Eco czy Mikołaj Kopernik. Fakt, że każde nowe miasto porównujemy do naszego miasta rodzinnego, doskonale się tutaj sprawdza, jako że w Bolonii (nie tak jak w Toruniu, ale mimo wszystko) można znaleźć kilka miejsc upamiętniających pobyt Mikołaja Kopernika.

Uniwersytet stanowi niedołączną część starówki; mieszcząca się przy Via Zamboni dzielnica studencka rozciąga się tak naprawdę o wiele dalej, niż same okolice uniersytetu, tak daleko, jak tylko sięgają bary, kawiarnie i parki miejskie. W porze lunchowej lub po zajęciach Piazza Giuseppe Verdi zajmowany jest przez studentów, którzy siadają na ziemi i wyciągają butelkę piwa, piadinę, ćwiartkę pizzy lub cokolwiek innego, co znaleźli w pobliskich (bardzo licznych!) lokalach. Wszyscy gadają głośno, gestykulują, śmieją się; wieczorami organizowane zaś są koncerty na świeżym powietrzu, każdy zmierza na tradycyjny boloński aperifitif do baru, a więc Spritz z czymś do przegryzienia, albo od razu ustawia się w kolejce do Pizza Casa, najtańszej i najbardziej obleganej (wiadomo!) pizzeri w okolicy. Uwielbiam, jak ta dzielnica tętni życiem, które nie toczy się jedynie wewnątrz zamkniętych murów, ale również i na zewnątrz, niepostrzeżenie coraz głębiej wnikając w tkankę miasta.

Bolonia uczona: przejdźmy się Via Zamboni, kupmy jeden z lokalnych fast-foodów i usiądźmy na piazza Verdi, odwieźdmy Teatro Anatomico, poznajmy historię miasta w Palazzo Pepoli, zjedzmy w Pizza Casa, popracujmy nad esejem przy espresso w Kilowatt w Giardini Margherita, napijmy się Spritzu, najtaniej podobno w Salome Salome

2. La Grassa

O tłustej twarzy Bolonii dużo by można mówić: miasto nazywane jest w końcu stolicą włoskiej kuchni! Mało nie dostałem zawrotów głowy, gdy trafiłem skupiska uliczek, kramów i sklepików zwanego Quadrilatero; tam właśnie kupicie świeże ryby, warzywa, sery i szynki na Mercato di Mezzo, jak i wszelkiego rodzaju makaronu, słodkości oraz wypieki, którymi szczyci się m.in. Paolo Atti&Figli. Teraz od tego, ile spróbujecie, zależy, jak długo planujecie zostać w Bolonii; bywa, że tłustość miasta udziela się również odwiedzającym. Czego na pewno nie można pominąć, będąc na Mercato di Mezzo?

Chleb boloński, z dodatkiem oliwy i soli, świetnie nadaje się na aperitif, jednak będąc w piekarni, lepiej zdecydować się choćby na znaną już foccacię, tigelle tradycyjnie podawane ze smalcem (hmm, kuchnia włoska wcale tak bardzo nie różni się od polskiej), smażoną na oliwie crescentinę… znajdziecie tutaj również takie słodkości, jak raviole bolognese, czyli pierożki nadziewane marmoladą, lub, jak mówi sama nazwa, salami czekoladowe, a więc salame di cioccolato.

Tuż obok sprzedaje się pochodzące z pobliskiej Parmy prosciutto di Parma oraz parmiggiano reggiano, a także wytwarzany w Modenie prawdziwy ocet balsamiczny, dojrzewający przynajmniej 6, 10 lat i nie do porównania z tym, który oferowany jest jako „ocet balsamiczny” w Polsce. Dalej na północ też należy się udać, by spróbować lokalnych win, takich jak lambrusco. Albo najprościej udać się na Mercato delle Erbe w Bolonii i nabrać trochę taniego i dobrego vino sfuso.

Nie wspomniałem jeszcze o tym, z czego Bolonia słynie najbardziej, a więc mortadeli, lasagne, tagliatelle oraz tortellini lub większe tortelacci. Sos boloński pochodzi oczywiście z Bolonii, nie obrażajcie jednak jej mieszkańców, próbując zamówić go w którejś z restauracji: jest on tutaj tradycyjnie zwany al ragu i jego receptura, wraz z tą na tagliatelle o odpowiedniej długości i teksturze, przechowywana jest nadal i strzeżona pilnie przez zarządzających miastem. Bo jedyne i prawdziwe tagliatelle czy tortellini dostaniecie nigdzie indziej, jak właśnie tutaj, w Bolonii.

W tym celu należy koniecznie udać się do słynnej Osteria dell’Orsa, która jest tanią i tradycyjną włoską jadłodalnią. Menu posiada wszystko, co chcielibyście spróbować w Bolonii, a stoliki ustawione są bardzo blisko siebie, co ułatwia integrację i stwarza atmosferę gwarnego, rodzinnego lokalu. Polecam też inną, położoną nieco na uboczu knajpkę zwącą się Trattoria Da Vito, w której gościły podobno takie postaci, jak Fabrizio de Andre i gdzie można spróbować wyśmienitych tortellini al brodo czy większych, podawanych w różnych sosach tortelacci.

A na deser lody! Tutaj chyba już nie muszę rozpływać się nad wspaniałością włoskich gelato 😀

Bolonia tłusta: przejdźmy się po dzielnicy przy Via Rizzoli, po Mercato delle Erbe, zajrzyjmy do Paolo Atti&Figli, by spróbować lokalnych wypieków, spróbujmy piadiny, czyli lokalnego fast-fooda, zjedzmy dobrą kolację w Osteria dell’Orsa czy Trattoria da Vito, wybierzmy jeden z tradycyjnych oraz innowacyjnch smaków proponowanych przez Cremeria Santo Stefano czy Cremeria Mascerella.

3. La Rossa

Trzecia twarz Bolonii bierze się z czerwieni jej murów, choć niektórzy twierdzą, że ma ona wiele wspólnego z komunistycznymi zapędami mieszkańców – czemu nie można zaprzeczyć, wystarczy tylko przejść się Via Zamboni… skupmy się jednak na murach Bolonii.

Pierwszym, co rzuca się w oczy, są dwie wieże: Garisenda oraz Asinelli. Na jedną z nich można (i warto!) się wspiąć, by z góry obejrzeć czerwone dachy całego miasta. Niedaleko zaś znajduje się imponujący Piazza Maggiore z pomnikiem Neptuna oraz pokaźnych rozmiarów bazyliką poświęconą św. Petroniuszowi, patronowi miasta. Fasada nie przyciąga, ale wnętrze zachwyca swoim ogromem. Kto chciałby obejrzeć więcej kościołów, ten na Bolonię narzekać nie będzie: znajduje się tutaj bazylika San Domenico z relikwiami założyciela dominikanów oraz bardzo ciekawy kompleks Siedmiu Kościołów, czyli Santo Stefano. Dziś z siedmiu pozostały cztery: warto zagłębić się w ten labirynt korytarzy oraz dziedzińców, który tchnie sprzyjającym medytacji spokojem.

Kto był w Bolonii, ten z pewnością nie zapomni tutejszych arkad, które powstały podobno, by zapewnić dodatkowe pokoje dla studentów (nad arkadami, a nie pod nimi), a dziś stanowią ochronę przed deszczem oraz oazę światłocienia. Ich łączna długośc wynosi około 40km (!), a wędrując nimi, niechybnie dotrzecie w końcu na wzgórze San Luca: jest to górujące nad miastem sanktuarium, w którym mieści się obraz namalowany, podobnie do tego częstochowskiego, przez św. Łukasza; wiele osób wybiera się tutaj na jogging lub podjeżdża rowerami, a mieszkańcy, gdy tylko widzą dach sanktuarium z oddali przecinającej Emilię Romagnę szosy, mogą sobie powiedzieć: tak, jestem w domu.

Bolonia czerwona: wejdźmy na szczyt wieży Asinelli, zachwyćmy się wnętrzem bazyliki San Petronio, sprawdźmy, jak łuki przy Piazza Maggiore przenoszą nasze szepty, zabłądźmy w Santo Stefano, odwiedźmy relikwie św. Dominika, wybierzmy się na długi spacer pod arkadami aż do San Luca.