Przypadek jeszcze raz zawładnął naszym życiem. Korzystając z książki France Passion (znajduje się w niej mapka z winnicami francuskimi, na których jedną dobę można nocować camperem) znaleźliśmy się na wiejskiej drodze, mającej nas zaprowadzić do oczekiwanego miejsca noclegowego:wylądowaliśmy jednak przed zamkniętą bramą.
Szczęście, że niedaleko młody mężczyzna akurat uwijał się przy maszynie rolniczej – mogliśmy zapytać się go o to, czy właścicielka jest w domu. Upewnił się kilka razy, czy jesteśmy z France Passion, po czym wskoczył do rozklekotanego auta i zaprowadził nas do miejsca, o którym do tej pory nawet nie mieliśmy pojęcia, że istnieje…
Miejsce było posiadłością, która cicha i naturalnie piękna, zdawała się wyrastać wprost z przeszłości, nią też żyła. Właściciel siedemnastowiecznej winnicy, gdy tylko nas zobaczył, w tradycyjnym odruchu serdeczności zaprosił nas na degustację swego wina: różowe, czerwone mniej i bardziej wytrawne…”Na dobry sen”, powiedział z uśmiechem. I rzeczywiście dobrze się spało. Psy zaznajomiły się z tutejszym owczarkiem, my zaś z innymi camperistami – gdy nad ranem wychyliłem głowę z okienka alkowy, usłyszałem szemrzący w zielonej gęstwinie strumyk, a za pniami drzew konie, z gracją stąpające ku swemu panu.
Przy malowanym pastelami wschodem słońca śniadanie było rozdzielane sprawiedliwie: między ludzi i psy. Te francuskie, i te polskie.