„Opowieść o skrzydlatym mieście” Mikołaj Wyrzykowski

 Historia, którą wam opowiem, dzieje się w pięknej i słonecznej krainie, gdzie nawet w zimę drzewa nie zrzucają z siebie zielonych płaszczy. Ptaki przez cały rok radośnie śpiewają w ich koronach, a zwierzęta tańczą wokół pni. Pełna wzgórz kraina jest oazą spokoju, ciszy i miłości, nad którą rozciąga się bezchmurne, lazurowe niebo. W przycupniętych na licznych wzniesieniach kamiennych miastach żyją ludzie mądrzy i odważni, gotowi w razie potrzeby poświęcić się dla innych i bronić swej ukochanej Ojczyzny Słońca.

Chlubą tej krainy i wszystkich mieszkających w niej istot jest wspaniałe Miasto-Ptak, które za dawnych czasów uwiło sobie gniazdo wśród orłów na najwyższym skalistym szczycie. Choć jego mury zbudowano z kamienia, w świetle słońca zdają się błyszczeć jak złota korona na głowie króla. Miasta ze wszystkim stron strzeże siedem wysokich wież, które swymi szczytami niemal zahaczają o białe obłoki chmur. Drogi ułożono nie z kamieni, a z kryształów, a wnętrza domów toną w bogactwach. Nocą zdaje się, jakby miasto stawało się siedliskiem gwiazd – tak się błyszczy i rozświetla ciemności.

Mieszkańcy w chwale stąpają po ziemi, podziwiani przez innych ludzi, którzy nie dostąpili zaszczytu zamieszkania w stolicy, skarbie Ojczyzny Słońca. Stąd też każdy, jeśli jest wystarczająco sławny i bogaty, spieszy się, by tam zamieszkać – a zachwycony cudami miasta nigdy już nie wraca do „prawdziwego świata”, jak go nazywają prości chłopi. Tylko oni są niewzruszeni na uroki Cudownego Miasta, które ich wręcz odpycha.

– Nie potrzebujemy kryształu, by nas olśnił. Mamy dobre, stare słońce. – zwykli mówić – Jesteśmy szczęśliwi w lesie, tu, gdzie się urodziliśmy. Tu też pozostaniemy.

Wkrótce też tylko oni patrzyli na Cudowne Miasto obojętnie.

Wtedy to zasłona mroku spowiła niebo, połykając ostatnie ciepłe promienie słońca. Chłód i strach zstąpił na piękną niegdyś krainę. Ohydne, złe stwory, czające się dotychczas w ciemnościach swych ponurych jaskiń wypełzły na otwarty świat, atakując wszystko, co zachowało w sobie choć odrobinę radości. Paliły domy, pozbawiały niewinnych ludzi całego ich dobytku, a niektórych także życia…

 – Wołajcie o pomoc do Cudownego Miasta! – krzyczeli do siebie chłopi, biegnąc w kierunku, gdzie pozostało jeszcze choć trochę światła – Oni są naszą ostatnią nadzieją! My jesteśmy bezbronni, ale tam mieszkają wszyscy wojownicy! Tam jest król, on nas nie opuści! – nie wiedzieli wówczas, że mieczem nic nie zdziałają i że to Cudowne Miasto potrzebuje ich pomocy, by znaleźć właściwą drogę. Drogę miłości.

Gdy przybyli do podnóży skalistej góry, na której szczycie niegdyś lśniło dumne miasto, ostro się zawiedli. Każdy, kto podniósł wzrok, widział w górze jedynie mrok. Ci o bystrzejszych oczach dostrzegli puste skały, na których odcisnęło się jedynie ulotne wspomnienie o Cudownym Mieście. Samego miasta, a także mieszkających w nim ludzi nie było ani widać, ani słychać. Pozostała po nich jedynie niepokojąca cisza.

– Oszukali nas! Opuścili w najcięższej potrzebie! – ozwały się gniewne głosy, do których zaraz dołączyły pozostałe chóry, głośną fala wzbijając się ponad niebo – Nie są skarbem naszej krainy, ale jej przekleństwem! Zdrajcy!

Mimo bezsilności i rozpaczy tłum cierpliwie otaczał górę, z szeroko otwartymi oczami wypatrując niebezpieczeństwa i czekając choć na blady promień nadziei z pochmurnego nieba.

Tymczasem Cudowne Miasto jak ptak poderwało się z góry i pofrunęło ponad ciemne chmury, szybując w świetle słońca. Nie wiadomo, czy uniosła ich własna pycha, mają jakąś ważną misję do wypełnienia czy też ktoś kieruje ich lotem – to już sprawa dla sędziwych mędrców. Mieszkańcy uważali, że lustra w mieście ukazują tylko marne, blade odbicie ich piękna, które jest wspaniałe samo w sobie – wrzucili więc wszystkie lustra do jeziora, nad którym właśnie przelatywali. Wszystkie szkła rozbiły się o twardą taflę jeziora, o którym w najstarszych legendach wspominano, że jest Zwierciadłem Dusz. Kto tam spojrzy, ujrzy nie odbicie swego ciała, lecz duszy, która przybierze albo postać piękną, albo też brzydką i nikczemną.

Zdradzę też wam pewien sekret, pilnie strzeżony przez mędrców żyjących w Ojczyźnie Słońca. Otóż, kto wrzuci tam swoje lustro, które przechowuje odbicie jego twarzy, na zawsze zostanie pozbawiony swojego dotychczasowego ciała. Odtąd jego ciało będzie piękne tak, jak piękna będzie jego dusza. Teraz wszyscy będą z daleka widzieli, kim jest. To kara za noszenie maski, ukrywanie prawdy, pychę, zapatrzenie w siebie. To nakaz poprawy, by stanąć przed lustrem i wreszcie móc powiedzieć, że jest się prawdziwie dobrym człowiekiem. Mieszkańcy Cudownego Miasta nie wiedzieli jednak, gdzie trafiły wszystkie szkła, które wyrzucili…

Wszyscy, łącznie z królem, radowali się ze swojej sytuacji i w ślepym szczęściu zupełnie nie przejmowali się losem pozostałych na ziemi biednych, walczących o przetrwanie ludzi. Niektórzy w ogóle o nich zapomnieli, skupieni wyłącznie na swoim dobrobycie. Nie znalazł się ani jeden mieszkaniec, który by im szczerze współczuł i próbował pomóc.

– Jeśli mają wolę wytrwania, przeżyją – mawiali, patrząc na słońce i zaraz o wszystkim zapominali. Nie wiedzieli, że jeśli nad czyimś losem trzeba płakać, to tylko nad ich własnym. Płakać można tylko nad tym, kto nigdy nie płakał nad innymi.

Wkrótce jednak zaczęły ich dręczyć poważne kłopoty. Były to wyrzuty sumienia, lecz ludzie ci bali się tak tego nazwać, nie chcieli stanąć oko w oko z niewygodną prawdą. Woleli żyć w nieświadomości tego, co dzieje się wokół.

Nie zaznali ani chwili snu. Pozbawieni już nawet radości, nieustannie stali na kryształowych ulicach, wpatrując się w niezmienne niebo. Nie znaleźli odpoczynku na swojej górze bogactw.

Co jakiś czas miasto osiadało na szczytach licznych w tej krainie gór. Gdy jednak ponownie wznosiło się w powietrze, śnieżnobiałe chmury zabierały ze sobą jeden z domów. Od tej chwili do kresu czasu żeglował on po morzu niebios bez chwili wytchnienia, gnany silnym wichrem. Przy dobrej pogodzie i dziś można je w tej okolicy zobaczyć.

 – Tak zapatrzeni w siebie ludzie, że nawet nie troszczą się o swych towarzyszy! – wrzeszczał wiatr, wytrwale niosąc Cudowne Miasto na grzbiecie – Prędzej zeżre ich własna duma, niż wychylą się za drzwi swego skarbca!

Tą też wieść poleciał zanieść słońcu, które rozniosło ją po całym świecie.

– Nic ich już nie uratuje, jeśli sami nie zechcą uratować kogoś innego – orzekło smutno słońce – Tylko wtedy zyskają przyjaciół, którzy będą im gotowi w każdej chwili pomóc. Pycha nigdy nie uratuje pysznego. Od woli Cudownego Miasta zależy los całej Ojczyzny Słońca. Oby ta kraina nie zmieniła nazwy…

Mieszkańcy mieli jednak serca z kamienia lub, jak kto, woli kryształu – mógł być najpiękniejszy, lecz i tak zawsze pozostawał chłodny, nieczuły. Nie zdawali sobie z tego sprawy, choć z każdym nowym dniem kolejny, piękny dom opuszczał miasto, które powoli szarzało i traciło swój blask…

Wyjątkiem był jeden młodzieniec, syn prostego rolnika, który przed kilku miesiącami przybył do Cudownego Miasta, by wykonywać tu trudną robotę rzemieślnika. Nie bał się o samo miasto, lecz o życie i szczęście jego mieszkańców, a także tych, którzy pozostali na ziemi – zwłaszcza o swoją rodzinę, bo zastanawiał się, czy kiedykolwiek wróci do domu. O siebie nie troszczył się wcale. Jeśli pomoże innym, oni nigdy nie zostawią go samego. Najważniejsze, że wreszcie będzie mógł poczuć się szczęśliwy.

Jego wierny gołąb pofrunął z prośbą o pomoc do znanego w całej krainie wielkodusznego mędrca.

 – Leć prędko, gnany wiatrem, a wracając, przynieś ze sobą pomoc! – tak żegnał młodzieniec swego ukochanego ptaka.

Nie czekał długo, gdy w mieście pojawili się niespodziewani goście. Trójka wysokich, uśmiechniętych ludzi przyleciała na główny plac miasta na białych, wielkich ptakach – mieszkańcy wybiegli z domów, zdumieni. Nikt nie wiedział o liście młodzieńca.

Od przybyszów biło światło, miłość.

– Czym wam zawiniliśmy, że zakłócacie spokój Cudownego Miasta? Kim jesteście? – wykrzyknął zdziwiony król na widok niezwykłych gości.

– Nie przybyliśmy tutaj, by zakłócać czyjś spokój, jeśli taki istnieje – jeden z jeźdźców przebiegł uważnie wzrokiem po zgromadzonych, którym nie starczyło odwagi, by odwzajemnić spojrzenie. Ukrywali prawdę. – Przybyliśmy, by go odbudować, by odnaleźć prawdę. Też mieszkamy w tej krainie i chcemy, by na zawsze pozostała ona Ojczyzną Słońca, nie Cienia. Jesteśmy waszymi przyjaciółmi.  – wyciągnął życzliwie rękę do króla.

Ten jedynie spojrzał na nią, jak nieznanego węża – nie wiedział, czy przed nim uciekać, czy też stawić mu czoło. Nic nie wiedział.

 – I czego od nas chcecie? – zapytał podejrzliwie.

– Pragniemy, byście zostali naszymi przyjaciółmi. A także wrócili do tych, którzy pragnęli być waszymi, a których zostawiliście na pastwę losu na ziemi. Inaczej na zawsze ogarną nas mroki. Wszystkich, bez wyjątku.

Król Cudownego Miasta rozważył w sercu te słowa. Zdawało się, jakby patrząc na tych przepełnionych dobrem ludzi coś w nim pękło i wytrysnęło życiodajną fontanną. Ich obecność sprawiła, że dotąd malutkie ziarenko miłości znajdujące się głęboko w jego sercu zaczęło nagle kiełkować z niesamowitą siłą, jakby podlane ulewnym deszczem.

– Mrok? O jakim mroku mówicie? – pozostała jednak niepewność.

– Podejdź, panie, na skaj placu i spójrz w przepaść pod sobą.

Król chętnie to uczynił, po czym biegiem, przerażony wrócił na środek placu.

– Ciemności, same ciemności! Co będzie z ludźmi na dole? Co z nami, naszymi domami? Co mam czynić?

Jeden z przybyszy uśmiechnął się lekko.

– Wszystko, czego wam potrzeba, to polecieć z powrotem nad jezioro, Zwierciadło Dusz…

– Ale jak mamy to zrobić? – odezwały się niepewne głosy.

– Wystarczą chęci. Nie brakło wam chęci do odlotu, gdyż spanikowaliście – dlatego też odlecieliście. Nie przejmowaliście się waszymi towarzyszami, więc zabrały ich chmury. A teraz…

– Co mamy robić, kiedy już tam dotrzemy? – przerwał król.

Przybysz roześmiał się szczerze – tego właśnie od dawna brakowało w Cudownym Mieście.

– Ach, wy i te wasze pytanie! Gdyby czas nie naglił, siedzielibyśmy tu i rozmawiali do późnej nocy! – na moment znowu spoważniał – Musicie jedynie przeglądnąć się w jego tafli, tam, gdzie wrzuciliście wszystkie lustra. Jeśli przestraszycie się tego, co tam zobaczycie, wróćcie tam, skąd przed dniami uciekliście. Miejmy nadzieję, że to was zmieni. Jeśli nie, całą tę krainę ogarnie mrok do ostatnich dni. Dobry władca służy swojemu ludowi, a nie odwrotnie. Będziemy tam na was czekać. – po chwili dodał, już z grzbietu swojego wierzchowca – To, jak z tego potem skorzystacie, zależy wyłącznie od was. – i uśmiechnął się na pożegnanie.

Gdy białe ptaki wraz z jeźdźcami odleciały, mieszkańcy Cudownego Miasta nie zastanawiali się ani chwili dłużej. Szybko skierowali się tam, skąd przylecieli i wylądowali na wielkiej polanie tuż przy jeziorze.

Tak jak powiedzieli tajemniczy przybysze, ludzie przestraszyli się swoich odbić w Zwierciadle Dusz. Zobaczyli tam bowiem straszne, okrutne potwory, które łypały wrogo ślepiami na każdego, nie wyłączając własnych braci i sióstr. Jedna kobieta tak pochyliła się nad jeziorem, że z pluskiem wpadła w ciemną wodę. Gdy ją wyciągnięto, w prawą dłoń miała wbity gruby kawałek szkła.

 – Zostawcie mnie! – nalegała – Nie czekajcie! Ja tylko będę wam przeszkadzać.

Król podszedł do niej stanowczym krokiem.

– Jeśli będzie trzeba, przypłacę to własnym życiem, lecz nie zostawię ciebie tutaj samej! Nie mógłbym z tym żyć!

Podniósł ją z ziemi i poprowadził wszystkich poddanych do Cudownego Miasta, które poniosło ich z powrotem do dawnego siedliska. Tam chcieli zmienić swoje oblicza, by po spojrzeniu w Zwierciadło Dusz móc szczęśliwie uśmiechnąć się do swoich odbić.

Czekała tam na nich trójka dostojnych jeźdźców na nieskazitelnie białych ptakach. Choć twarze mieli zatroskane, biła od nich radość.

– Teraz wszystko w waszych rękach – powiedzieli chórem i odlecieli, zostawiając po sobie otuchę w sercach zgromadzonych.

Choć mroki cały czas spowijały ziemię, po powrocie Cudownego Miasta z nieba spłynął jasny, ciepły promień słońca. Miasto zajaśniało własnym blaskiem, rozpraszając nieco ciemność.

– Wrócili, wrócili! – rozległy się okrzyki dotąd zrozpaczonych ludzi trwających pod górą – Jest nadzieja!

Król donośnym, władczym głosem zwrócił się do swych poddanych.

 – Tam, w dole, są nasi przyjaciele! Potrzebują pomocy, a my nie zostawimy ich w potrzebie! Jeśli chcecie pomóc sobie, najpierw im pomóżcie!

Po tych słowach nadzieja powróciła w serca ludzi, którzy przegonili zły cień, a wszystkie nieprzyjazne stwory zapędzili z powrotem do ich ciemnych jaskiń. Od tej chwili kraina stała się oazą jedności, pokoju i dobra, znów mogła być nazywana Ojczyzną Słońca.

Każdy człowiek stał się drugiemu przyjacielem. Ludzie bardziej cenili sobie miłość innych niż kupkę złota. Nie dostrzegali piękna w niezliczonych bogactwach, ale w przyrodzie, która ich otacza. No, chociażby w zielonych wzgórzach, spadających liściach…

Co do Cudownego Miasta… choć nie straciło swej niesamowitej urody, ku przestrodze kryształ zamienił się w kamień, jak niegdyś serca jego mieszkańców.

W dniu, gdy to piszę, mieszka w nim jedynie tuzin odważnych ludzi. Dlaczego odważnych? Ano, miasto cały czas się zapada, stare domy osuwają się w przepaść – kto wie, jutro może go już nie być. Z tego też powodu odwiedza je wielu ciekawych ludzi z całego świata.

Mieszkańcy, którzy tu od dawna żyją, teraz już są szczęśliwi, bo wiedzą, że trzeba wykorzystać to, co jest teraz tak, by później móc powiedzieć, że było to piękne.

Legenda przeszłości nadal unosi się leniwie w wodach Zwierciadła Dusz, gdzie po dziś dzień pływa widmo dawnego Cudownego Miasta, którego prawdziwe imię brzmi…*

 Mikołaj Wyrzykowski lat 15 , 2012 r

fragment książki- link

„Kudłacze w podróży. Włochy na trzy collie” Anna Wyrzykowska Mikołaj Wyrzykowski

 P1230484-AA

*Oczywiście to Bagnoregio z regionu Lazio we Włoszech. Do kamiennego, zapadającego się miasta na samotnej górze prowadzi jeden, jedyny most, z którego rozciągają się niezapomniane widoki – aż chce się wierzyć w bajki…Kudłacze tam byli!