„Krople deszczu zaczynają spadać z nieba. Zrobiło się pochmurno, wiatr stał się chłodniejszy. Deszcz jest przyjemny, orzeźwia nas po długim marszu, po chwili jednak ustaje. Chmury nadal gromadzą się na niebie.
Dochodzimy do płotu, który uniemożliwia dalszą drogę.
- Źle poszliśmy – stwierdzam.
- Niemożliwe. Nie mieliśmy gdzie się pomylić.
Analizujemy przewodnik po szlaku oraz przypominamy sobie ostatnie muszle, które widzieliśmy na drzewach. Wygląda na to, że jednak idziemy w dobrą stronę. Postanawiamy zejść ze ścieżki(…)”
Mikołaj Wyrzykowski, Niedziela 31/2015
Długość trasy: 31 km
Krople deszczu zaczynają spadać z nieba. Zrobiło się pochmurno, wiatr stał się chłodniejszy. Deszcz jest przyjemny, orzeźwia nas po długim marszu, po chwili jednak ustaje. Chmury nadal gromadzą się na niebie.
Dochodzimy do płotu, który uniemożliwia dalszą drogę.
– Źle poszliśmy – stwierdzam.
Niemożliwe. Nie mieliśmy gdzie się pomylić.Analizujemy przewodnik po szlaku oraz przypominamy sobie ostatnie muszle, które widzieliśmy na drzewach. Wygląda na to, że jednak idziemy w dobrą stronę. Postanawiamy zejść ze ścieżki, zbliżyć się do torów i iść wzdłuż nich, aby dotrzeć do miasta. Za pół godziny zaczyna się Msza św., na którą chcemy zdążyć. Mamy mało czasu, zmuszamy więc obolałe nogi do szybszego marszu.
Dochodzimy do Brodnicy, miasta z 700-letnią tradycją, które jest położone nad Drwęcą, na granicy trzech historycznych regionów: Ziemi Chełmińskiej, Mazowsza i Prus (stąd też niemiecka nazwa Strasburg). Krzyżacy gromadzili tutaj zapasy żywności i broni wielokrotnie większe niż np. w Toruniu. Miasto posiada w herbie wizerunek otwartej prawej dłoni: symbol życzliwości oraz gościnności. Jesteśmy już prawie w centrum, gdy za plecami słyszę głos Karola.
– Dalej nie dam rady.
– Już blisko, chodź. To tylko kawałek drogi.
– Nie dam rady.
Siadamy w pobliskim parku. Odpoczywamy. Msza św. już się zaczęła, ale nie dotrzemy tam na czas. W tym miejscu kończy się nasza dzisiejsza droga.
Noc spędzamy, przyjęci przez bardzo miłą rodzinę z Brodnicy. Rozmawiamy o Medjugorie oraz Światowych Dniach Młodzieży w Krakowie. Gdy rano wychodzimy, powietrze jest rześkie i czyste po nocnej burzy. Jesteśmy gotowi do dalszej drogi.
Docieramy do Starego Miasta. Mijamy kościół św. Katarzyny Aleksandryjskiej, do którego poprzedniego dnia nie zdążyliśmy dotrzeć. Na jego zewnętrznych murach znajduje się obraz Matki Bożej z Dzieciątkiem. Podobno każdy Krzyżak, który wyprawiał się przeciw poganom, podjeżdżał pod obraz i dotykał go swoim mieczem, otrzymując w ten sposób błogosławieństwo.
Szlak wiedzie przez charakterystyczny, trójkątny rynek. Dalej skręcamy w ul. św. Jakuba i powoli wychodzimy z centrum, mijając wieżę zniszczonego zamku krzyżackiego – legenda mówi, że jego komtur wspina się na tę wieżę co roku 15 lipca, aby ogłosić wieść o przegranej pod Grunwaldem. Dalej mijamy pałac Anny Wazówny, która panowała na tym terenie, jako protestantka nie mogąc przebywać na dworze swego brata, króla Zygmunta III. Nie mogła też zostać pochowana na Wawelu, dlatego jej ciało spoczywało przez kilkanaście lat w piwnicach brodnickiego zamku, nim ostatecznie zostało pochowane w Toruniu.
Wychodzimy z Brodnicy i kierujemy się do Mszana, gdzie skręcamy obok figury św. Jana Nepomucena. W tej okolicy właśnie odkryto prehistoryczną osadę myśliwską, która przestała istnieć w 1450 r. w wyniku ocieplenia klimatu.
Robimy krótkie postoje. Wiemy, jak długa czeka nas droga, więc maszerujemy szybkim, równym tempem. Moje stopy stały się wrażliwe, czują każdy kamyk znajdujący się na drodze. W miarę upływu czasu moje siły słabną, lecz staram się nie zwracać na to uwagi. Powoli gasną też nasze rozmowy o Camino de Santiago. Coraz bardziej wyciszamy się, skupiamy się na prawidłowym oddechu i stawianiu kroków, coraz bardziej skupiamy się na samej drodze.
Dochodzimy do zamku w Radzikach Dużych, który został zrujnowany podczas wojen szwedzkich. Jedna z legend mówi o podziemnym przejściu łączącym go z zamkiem w Golubiu-Dobrzyniu, które mieszkańcom tego drugiego miasta wskazał duch Anny Wazówny.
Krople deszczu opadają na moją twarz. Zatrzymuję się. Razem ze Stachem oglądamy się za siebie. Karol, znajduje się o wiele dalej, niż myśleliśmy. Idzie powoli, z wyraźnym bólem, podpierając się kijem.
– Wszystko w porządku? – pyta go Stachu.
Karol nie odpowiada, tylko zbacza z drogi, aby położyć się na placu zabaw tuż obok. Idziemy do niego. Zrzucamy plecaki na ziemię, siadamy.
– Zrobimy teraz długi postój – oznajmiam.
– Nieważne, jak długi będzie postój, dalej nie dojdę. Nie czuję mięśni. Nie mogę postawić kroku. – odpowiada Karol.
– Do Szafarni zostało nam jeszcze kilkanaście kilometrów…
– Nie dam rady. Jedzie stąd jakiś autobus w tamtą stronę?
– Raczej nie, to zbyt mała wieś.
– Pomożemy ci – proponuje Stachu.
– Zaczekamy tyle, ile będzie trzeba, a potem weźmiemy twój plecak. Możemy zanieść również ciebie. Dotrzemy tam dzisiaj, wszyscy razem.
Karol nie odpowiada. Czekamy, leżąc z podniesionymi do góry nogami na zjeżdżalni dla dzieci. Siąpi lekki deszczyk, mieszkańcy wsi kręcąc się po ulicach, patrząc na nas z zaciekawieniem. Czekamy, mija czas, wieczór jest coraz bliżej. W pewnym momencie Karol wstaje. Rozciąga nogi, wykonuje parę ćwiczeń i schodzi ze zjeżdżalni.
– Jest lepiej – oznajmia – Chodźmy.
Karol podnosi kij, a ja razem ze Stachem biorę jego rzeczy i ponownie wchodzimy na szlak św. Jakuba. Deszcz przestaje padać. Idziemy powoli i ostrożnie, ale nadal zmierzamy do celu, nadal jesteśmy w drodze.
Mikołaj Wyrzykowski