Do kościoła wchodzimy pod kwiecistymi łukami trzymanymi przed wejściem przez ubranych w ludowe prowansalskie stroje ludzi. Przy kamiennych murze stoją ich instrumenty- będą grać, będzie wesoło i ludowo. Przy dźwięku ludowej muzyki zespół prowadzi procesyjnie księdza i służbę liturgiczną do ołtarza. Słychać bębenki i świdrujący nieco w uszach skoczny flet.
Po kazaniu uczestniczymy w radości wspólnoty parafialnej z chrztu trójki dzieci. I znowu tatusiowe z wielką radością podnoszą wysoko nad głowami swoje dzieci, po czym następują długie oklaski wspólnoty. Po Mszy świętej stoimy na centralnym placu, pod statuą Wolności, a prowansalski zespół ubrany w powłóczyste, kolorowe suknie, czepki, białe męskie koszule i przepaski tańczy i skacze. Panuje dzisiaj wszechobecne prowansalskie 35 stopni ciepła. Ksiądz proboszcz ze stojącymi tuż obok ministrantami rytmicznie klaszcze w rytmie tańca.
– O rety, widziałaś wielkie buty tego mężczyzny w czerwonej czapce grającego na bębnie?- pytam Wojtka, a były to olbrzymie drewniane kierpce, nieco przypominające wyglądem holenderskie drewniane trzewiki.
– Zwróciłem na niego i jego buty uwagę, już przy wejściu do kościoła, miał spore problemy, bo nieźle mu ciążyły, nie mógł nogi do góry podnieść a ani jej posuwać po posadzce.
Zatapiamy się w gwarne uliczki niedzielnego targu, ktoś prawie w rękę wkłada mi bagietkę z czerwoną tanapadę ( pasta z oliwek z dodatkiem pomidorów) mówiąc – spróbuj koniecznie. Jest dobra, smakuję kolejne jej smaki i kolory. Kupujemy otoczoną ziołami tradycyjną kiełbasę, posmakowawszy przedtem wielu jej rodzajów.
Wracamy spacerkiem do kampera uliczkami o zapachu rozmarynu posadzonego wzdłuż drogi.
Ania, Francja, 26.07.2015