Na ulicy panuje spory szum, zresztą nasza vespa także włącza się do tej ulicznej orkiestry, a tymczasem w kieszeni spodni mówi zdecydowanym głosem kobieta – skręć w prawo, potem w lewo, zawróć. Nie mamy gps-a do skuterka, pozostało nam, więc zmierzyć się z gadającą mapą w telefonie, którą bez uchwytu ciężko trzymać w ręku i prowadzić vespę, a więc gada sobie w kieszeni. Już nawet nie wspomnę o niebezpieczeństwo, jakie niesie wręczenie i trzymanie w ręku tej gadającej komórki pasażerowi vespy ( czyli mnie), zbyt duże to ryzyko.
Przed zakrętem, kiedy rząd samochodów czeka w napięciu na sygnał startu na moment schylamy głowę, a może kobieta z kieszeni ponownie coś wyraźniej nam powie. W tę jazdę zostałam zabrana, jako pasażerka, która ma dbać oto, aby vespa nie zgasła po drodze. Tymczasem i tak stało się to oczekiwane.
Było więc pchanie skuterka, jazda na luzie z górki, zasięganie języka w drodze i wreszcie Wojtek wyniósł zwycięsko nowy akumulator ze sklepu. A żeby przygód nie brakło należało go w cieniu palmy napełnić rurkami dołączonymi w zestawie i dopiero wówczas oczekiwać na ten pełen niepewności moment…odpali ? …..i dał się słyszeć ten dobrze znany odgłos.
Zajechaliśmy do piekarni i trzymając ciepłą bagietkę pod pachą dojechaliśmy wreszcie do kampera. Odetchnęliśmy. Tego dnia nie zrobiliśmy wcale zbyt dużo kilometrów targając vespę po drodze, wczoraj bez vespy było znaczeni więcej. Ale…niezwykle wyczerpani i głodni prawie zasnęliśmy nad kolacją.
Ten dzień rozpoczął się sms-em od Mikołaja „Dotarłem właśnie na dworzec w Bordeax” ( 8:05), a zakończył drugim „Jutro St.Emilion…”, a przez cały dzień w centrum wydarzeń była nasza vespa.
Ania, Francja, 27.07.2015