Opowieść ciupagą kreślona – dzień 2

Głuchy odgłos uderzania podeszwami butów o twardą, marmurową posadzkę wawelskich komnat. Zastygłe w podziwie twarze, spoglądające na masę cennych, zabytkowych rzeczy zgromadzonych w plątaninie korytarzy i pokoi.
Stojące w rogach wielkie, zdobione kolorowymi malowidłami piece, pełne szczegółów obrazy, pamiętające jeszcze szesnasty wiek szafy, skrzynie, stoły, zbroje, szpady, strzelby i dzidy, spoglądające teraz na nas zza szklanych gablot i przypominające, że niegdyś były śmiercionośnymi broniami używanymi w bitwach przez rycerzy, duszność pomieszczeń, wyzierające z sufitu głowy wawelskie. Uszy słuchające uważnie przewodnika, oczy puszące się dumą z tego, że dostąpiły możliwości patrzenia na coś tak cudownego i niezwykłego, jak niepowtarzalne, wielkie arrasy, zdobiące ściany Komnat Królewskich na Wawelu…

Nawet po przejściu przez całe komnaty prywatne i reprezentacyjne, zbrojownię i zaginiony wawel, nie było mowy o żadnym odpoczynku – prosto z dziedzińca ruszyliśmy w kierunku katedry. Zachwyciliśmy się ciekawymi rzeźbami i malowidłami, lecz przede wszystkim czuliśmy się bezpośrednio zanurzeni w historii Polski, której kolumny stanowią złożeni tutaj królowie i królowe, osoby dzięki którym między innymi nasz kraj jest dziś taki właśnie, a nie inny !!!!!!! Po zwiedzeniu katedry zeszliśmy pod ziemię, by zobaczyć na własne oczy grób Piłsudskiego i grób pary prezydenckiej, zeszliśmy na pewien czas z Wawelu, słysząc rozpaczliwe wołanie naszych nóg o odpoczynek.

Mamę z Dilalą znaleźliśmy w okolicznej restauracji podczas rozkoszowania się obiadem. My  również postanowiliśmy dodać naszemu organizmowi trochę więcej sił na pozostałe zwiedzanie, więc zamówiliśmy sobie po talerzu ciepłego, pożywnego jedzenia i tym razem z mamą ruszyłem ponownie na Wawel, chcąc odwiedzić smoczą jamę. Gdy mamie także udało się zobaczyć katedrę i zamierzaliśmy ruszyć w kierunku smoka, okazało się że zapomnieliśmy wziąć biletu od taty – cóż, nie pozostało mi nic innego, jak tylko zrobić jeszcze raz tą samą drogę, do baru i z powrotem i wrócić tu już z kartą wstępu w dłoni.

Po kolejnym spacerze mogliśmy wreszcie wejść do smoczej jamy. Zeszliśmy w dół krętymi schodami prosto do jaskini, znanego nam wszystkim z legend mieszkania smoka wawelskiego. Błądziliśmy wśród skalnych tuneli, wpatrywaliśmy się w wyrzeźbione przez wodę delikatne nacieki i ciekawy formy skalne, wciskaliśmy się pomiędzy wąskie przejścia – jak to w jaskiniach tego typu ma zwyczaj bywać. Niestety ledwo zdążyliśmy życia jaskiniowców zaznać, a już powitało nas światło dzienne i wielka rzeźba smoka wawelskiego czekającego na nas niecierpliwie tuż przy wyjściu. Wdrapałem się na skałę i usadowiłem się tuż przy jego metalowych łapach, a mamie prawie całkowicie przypadkowo udało się uchwycić moment, kiedy z jego paszczy wydobywał się ogień (ofiar na szczęście nie było;).

Było już po pierwszej, więc już dłużej nie zwlekając szybkim krokiem (na tyle, na ile pozwalały nam nasze zmęczone nogi) skierowaliśmy się do restauracji, naszego wspólnego punktu spotkań i po ustaleniu, co dalej mamy robić, ruszyliśmy prosto do centrum, mówiąc precyzyjnie: na krakowskie Stare Miasto.
Słońce z zawadiackim uśmieszkiem na ustach spogląda na rynek główny, swym światłem próbując uspokoić nieustannie kręcące się po nim masy głodnych przygód (podobnie jak my) turystów. Stawiamy kroki po brukowanych, szerokich uliczkach i rozglądamy się wokół, na razie z daleka podziwiając krakowskie perełki, takie jak kościół mariacki, brama floriańska, sukiennice. Słuchamy gry i śpiewu ulicznych artystów, muzykujących na gitarach i bębnach, skrzypcach, niekiedy też na instrumentach dętych. Z uśmiechem na ustach spoglądamy na dużą ilość poprzebieranych w kolorowe stroje mimów – widzę ich jako aktorów potrafiących doskonale porozumiewać się ze swoją publicznością. Słyszymy grany na cztery strony świata Hejnał Mariacki, rozmawiamy z ludźmi (czasem również innej narodowości) zaczepiających nas i zachwycających się pięknością naszej „Lalki”, spoglądamy na piękne konie co chwila ciągnące dorożki po rynku, zastanawiamy się, jak to możliwe, że człowiek może unosić się w powietrzu, podpierając się jedynie swoją laską…
Weszliśmy do kościoła Mariackiego przede wszystkim po to, by zobaczyć słynny na cały świat ołtarz Wita Stwosza. Moglibyśmy tak długo jeszcze patrzeć na przedstawione z niezwykłą dbałością o szczegóły postacie w tym ponadczasowym dziele, gdyby nie to, że do dalszej drogi poganiały nas kolejne punkty tej wycieczki, które jeszcze chcieliśmy zobaczyć.

Poszliśmy więc ulicą floriańską w kierunku Barbakanu, zastanawiając się, czym Kraków zdolny jest nas jeszcze zachwycić. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze do założonej w 1895, legendarnej Jamy Michalika, mówiąc jaśniej kawiarni literackiej – przepływaliśmy przez jej atmosferę ciszy, poznawaliśmy pełne drewnianych przedmiotów pomieszczenia stylizowane na stare pokoje w dawnej karczmie, słuchaliśmy muzyki wypływającej cicho z głośników. Trzeba powiedzieć – idealne miejsce do pisania i wymyślania;).

Przechodząc przez bramę floriańską dotarliśmy do okrągłej twierdzy o bardzo grubych murach zwanej przez wszystkich Barbakanem. Do środka wejść nam się nie udało, lecz samo obejście go zrobiło na nas już duże wrażenie, sprawiło że zrozumieliśmy rycerzy, którzy gdy szli na oblężenie Krakowa specjalnie kierowali się na jego mury z innej strony, bojąc się murów tej twierdzy. 

 

Przeszliśmy się jeszcze po dwóch basztach, porobiliśmy sobie zdjęcia koło postawionej na rowerze maszynki wyrzucającej bańki mydlane i już udaliśmy się w drogę powrotną do naszego samochodu.

Po drodze wstąpiliśmy do sukiennic, a gdy stwierdziliśmy, że nasze żołądki ponownie potrzebują posilenia, usiedliśmy przy stole pobliskiej restauracji i zamówiliśmy sobie coś do jedzenia, czego oczywiście wcześniej nie jedliśmy. Właśnie wtedy przypomniałem sobie, że jest już siódma, a ja miałem jeszcze wstąpić do sklepu, by kupić sobie pamiątkową pozytywkę. Po chwili zastanowienia postanowiłem ile sił w zmęczonych nogach pobiec do stoiska, gdzie ją widziałem. Szczęście, że to zrobiłem, bo w momencie gdy przybiegłem na miejsce, sklep był już zamykany – zdążyłem jednak poprosić sprzedawczynię o pokazanie mi pozytywek. Po przeglądnięciu i przesłuchaniu wszystkich mnie interesujących zdecydowałem się wybrać tą wygrywającą melodię ze „Stairway to Heaven”, jako że już wcześniej zdążyłem kupić sobie koszulkę z okładką albumu „IV” Zeppelinów..

Gdy wracałem, okazało się, że takie same pozytywki, jedynie trochę droższe były kilka kroków od naszego stolika. „No cóż, przynajmniej biegiem zarobiłem kilka złotych”- pocieszałem się i tak będąc dumnym ze swojego nowego „instrumentu”.
Po zjedzeniu zup i moich pierogów o kształcie sakiewek już definitywnie wracaliśmy na nasz parking. Zostalibyśmy jeszcze trochę w tym pięknym mieście, gdyby nie to, że zamknięto bramy kościoła, gdzie właśnie miał się odbywać koncert „Czterech pór roku” Vivaldiego. Zanim przeszliśmy obok fontanny i zeszliśmy do naszego parkingu, zapakowaliśmy się i wydobyliśmy stamtąd nasz samochód, nastał już dość późny wieczór – koła naszego wozu przekraczały granice Krakowa już po ciemku, zdając się jedynie na rozglądające się uważnie wokół światła samochodu.

 

Zmęczone nogi silnie domagają się odpoczynku, powieki przymykają się powoli, namawiając oczy by poszukały wytchnienia w śnie. A przez głowę przepływają bystre, górskie potoki myśli: rozważające wydarzenia dnia dzisiejszego, zastanawiające się, co też może przynieść dzień jutrzejszy, jakie też wydarzenia i karty zdecyduje się przed nami odkryć historia…
Mikołaj „Mikiotor” Wyrzykowski
Pisane w drodze do Rzepisk, 30.07.2011
Dodatki:
Jako że przewodnik bez opisywania faktów historycznych, ciekawostek i udzielania różnych porad jest jak krowa, która nie daje mleka (czyli zupełnie bezużyteczny) postanowiłem w moich tekstach właśnie takie dodatki, które po prawdzie są fundamentalną podstawą, umieścić.
Co musisz wiedzieć o…
Wawelu
Chyba każdy Polak wie, czym jest Wawel i przynajmniej jakiś kawałek z jego historii zna – z pewnością każdy z nas powinien to miejsce przynajmniej raz odwiedzić. Nam podczas tej wycieczki całe szczęście to się udało, a jako że zawsze lubimy wiedzieć, co oglądamy – dowiedzieliśmy się trochę o jego początkach (i nie tylko). Teraz zaś postanowiłem się tym wszystkim z wami podzielić…
Ciekawostką jest, że pierwsze osadnictwo na tym wzgórzu (wysokość wynosi 228 m n.p.m.) rozpoczęło się już jakieś 100 tys. p.n.e. W roku 1000 (ale już naszej ery) utworzono biskupstwo i wybudowano katedrę. W tym miejscu muszę też powiedzieć, że niegdyś na Wawelu znajdowało się aż pięć kościołów, jednak żaden nie przetrwał do dnia dzisiejszego.
Przyjęto, że w roku 1039, kiedy Kazimierz Odnowiciel powrócił do Polski, Kraków został oficjalnie stolicą Polski, na Wawelu zaś zaczęli już na stałe rezydować królowie.  Kiedy nastał rok 1306 wawelska katedra spłonęła, jednak całe szczęście, w tuż po koronacji Władysława Łokietka (1320) zaczęto jej odbudowę. Wawel wiele razy był przebudowywany, dodawano do niego nowe elementy: Łokietko dodał chociażby Kurzą Stopkę i Wieżę Duńską, w czasie renesansu doszła kaplica Zygmuntowska. Kiedy zaś doszło do pożaru północnej części zamku (1595), trzeci polski król z rodu Zygmuntów (zwany Wazą) zajął się jego odbudową. Jednak już dziesięć lat po tym wydarzeniu władca przeniósł się do Warszawy – rozpoczął się wtedy bardzo trudny okres dla Wawelu. Kraków nie był już stolicą Polski, więc też mniej o niego dbano – zamek znalazł się później pod zaborem austriackim, lecz dobry los sprzyjał Polakom, którym udało się odkupić Wawel. I należycie się o niego troszczyć.
W komnatach królewskich jest wiele ciekawych zabytków, ale bardzo dużo z nich pochodzi z innych krajów – tak naprawdę jedynym, co tu się zachowało są piękne, zdobiące ściany arrasy, jakich chyba nigdzie indziej spotkać się nie uda. Składające się z trzech serii tkaniny (Dzieje Rajskie, Dzieje Noego, Dzieje Wieży Babel) powstawały w latach 1550-1565 na zlecenia Zygmunta II Augusta. W czasie zwiedzania zastanawiałem się też, czym tak naprawdę różnią się arrasy od gobelinów. Okazało się, że arrasy sporządzone są z nici złotych, wełnianych i jedwabnych, zaś gobeliny o te złoto są w sobie uboższe.
Kościele Mariackim
W roku 1300 wzniesiono na zachowanych fundamentach poprzedniego, romańskiego kościoła, halową świątynię gotycką. Zmieniła ona swój układ na bazylikowy, kiedy 65 lat później Mikołaj Wierzynek doświetlił wnętrze kościoła i nieco obniżył mury naw bocznych – dobrego wrażenia dopełniły jeszcze dobudowane w XV wieku kaplice boczne. W tym samym wieku w kościele zawitało absolutne arcydzieło autorstwa Wita Stwosza, sławne jak Polska długa i szeroka, a z pewnością jeszcze dalej – prezbiterium wzbogacił Ołtarz Wielki. Wyrzeźbiony w różnych rodzajach drewna, jest największą gotycką nastawą w Europie (w całej „szafie” jest jakieś 200 figur, z czego najwyższe wynoszą 2,7 m), zaś oficjalna nazwa pochodzi od największego, środkowego obrazu przedstawiającego Zaśnięcie Najświętszej Maryi Panny. Artysta wyrzeźbił tutaj i ludzi zwykłych i „tych wyższych”, ubranych w kosztowne, złote szaty. Dołożył wszelkich starań, by dzieło było jak najbardziej szczegółowe – widać każdą żyłę na ciele postaci, niekiedy poskręcane palce, ślady po jakichś chorobach. Co ciekawe, twarze Apostołów przedstawiają ówczesnych mieszkańców Krakowa.
Niestety nie udało nam się zobaczyć ołtarzu z bliska, ani też podziwiać dwunastu scen z życia Jezusa i Maryi (wnętrze przedstawia sześć radości Matki Bożej) widocznych dopiero, gdy jest zamknięty. Zostało nam jedynie zobaczenie zdjęć w internecie… ale ołtarz jest piękny i z daleka. W końcu to arcydzieło, absolutnie niepowtarzalne arcydzieło…
Innych ciekawych miejscach Krakowa
SukiennicePierwsze, postawione w 1257 roku sukiennice miały postać prostych, kamiennych kramów z suknami. Dopiero za panowania Kazimierza III Wielkiego (1358) wzniesiono gotycki budynek. Główne osiemnaście kramów nakryte było kamiennym sklepieniem, wnętrza strzegły arkady i półkoliste portale- niestety 200 lat później sukiennice uległy pożarowi. Na ich miejscu w czasie renesansu postawiono nowe, do których dodano chociażby jeszcze rzeźbione maszkary – był to najbardziej podobny do dzisiejszego budynek.
Brama FloriańskaO jednej z ośmiu krakowskich bram źródła wspominają już od roku 1307. Od strony miasta widzimy płaskorzeźbę przedstawiającą św. Floriana, zaś po drugiej stronie mamy orła piastowskiego według projektu Jana Matejki, lecz autorstwa Zygmunta Langmana. Ciekawostką jest, że bramę dwukrotnie chciano rozebrać: raz w wieku XIX, a drugi raz w dwudziestym, kiedy to władze miasta chciały, by w tym miejscu przebiegała linia tramwajowa. Całe szczęście udało się ją ocalić…
Barbakan – Wzniesiony został za panowania Jana Olbrachta w roku 1499. Ta najbardziej wysunięta na północ fortyfikacja Krakowa posiada obwód 24,40 m, zaś grubość murów sięga aż trzech metrów – to w całości wyjaśnia, czemu wojownicy, chcąc zaatakować Kraków, podchodzili miasto od innej strony…
ciąg dalszy nastąpi