Opowieść ciupagą kreślona- dzień 3

Po udanej misji wykonania przez nas grupowego czynu kaskaderskiego w postaci zjedzenia śniadania w pół siadzie przy karkołomnie małym stole zebraliśmy się w sobie i korzystając z tego, że słońce zaczynało wyglądać zza chmur wyruszyliśmy do znajdującej się niedaleko Wadowic (czyli naszego miejsca wypadowego) Kalwarii Zebrzydowskiej. Jak się później dowiedziałem, jest to jedyna kalwaria na świecie i w Europie, na dodatek tak uwielbiana przez Jana Pawła II, który mówił, że „jego serce właśnie tutaj pozostało“ – więc jest to z pewnością nasz „must visit“.
Co ciekawe, w tak małym miasteczku jakimś cudem udało nam się zgubić – nim zdążyliśmy dobrze zdać sobie sprawę, że wjechaliśmy do jego bram, już oglądaliśmy za sobą tabliczkę z przekreśloną nazwą, mówiącą wyraźnie, że już przekroczyliśmy skręt na bazylikę. Po uważniejszym patrzeniu przy zawracaniu na jednym z górujących nad miastem zielonych, zalesionych wzgórz udało się nam wypatrzeć majestatyczny masyw bazyliki MB Anielskiej, należącej do klasztoru braci Bernardynów.
Pierwszym, co zrobiliśmy było oczywiście zwiedzenie wnętrza bazyliki – tam też z wywieszonych w gablotce informacji zorientowaliśmy się, że te ponad czterdzieści kapliczek wcale nie leży przy jednej ścieżce. Okazało się, że są do wyboru dwie drogi: Ścieżki Pana Jezusa i Maryi.
Jako że nie mogliśmy się zdecydować między nimi, co chwila wybierając co innego najpierw postanowiliśmy pójść coś pożywnego zjeść do domu pielgrzyma, aby nie paść pod ciężarem zmęczenia podczas tych pięciu godzin marszu. Ostatecznie, jako że znajdowaliśmy się w restauracji bliżej Ścieżek Maryjnych, właśnie tą drogą zdecydowaliśmy się skierować  swe pierwsze kroki w Kalwarii Zebrzydowskiej. Wiedzieliśmy, że przyjedziemy tu jeszcze raz, więc też zupełnie nie martwiliśmy się o to, że czegoś tym razem nie zobaczymy.
Słońce grzało niemiłosiernie, prażąc nasze twarze niczym wylegujące się na grillu oscypki. Korzystając z ładnej pogody przemierzaliśmy górki i dolinki, wzrokiem szukając kolejnych kapliczek. Przyjście anioła do Maryi, pogrzeb Matki Bożej, Jezus sądzony przez Piłata (to w ramach Ścieżek Jezusowych), Wniebowstąpienie Maryi… jest ich tyle, że nie zdołałbym tutaj opisać każdej z osobna. Przechodząc między nimi odmawiamy różaniec, wspólnie przypominając sobie Jana Pawła II, dla którego to miejsce było jednym z najbardziej osobistych w Polsce – to tutaj odbył swoją pierwszą, inauguracyjną pielgrzymkę, jak i ostatnią do Polski, lubował się w przemierzaniu właśnie tych ścieżek, zwłaszcza kiedy musiał „rozchodzić” jakiś problem. To tutaj teraz przychodzimy my, nie tylko by podziwiać zabytki, lecz aby pogłębiać swoją wiarę, ucząc się tego od ludzi, którzy mieli jej tyle, by dostać w zamian siłę na wybudowanie tak pięknego i olśniewająco zdumiewającego kompleksu kapliczek wraz z głównym kościołem…
Zadowoleni z trasy, jaką przebyliśmy (choć do nie wszystkich kapliczek udało nam się wejść, gdyż znajdowały się w renowacji), lecz i przytłoczeni ogromem kroków, jakie mamy w nogach i ilością przede wszystkim duchowych przeżyć, jakich mieliśmy tu okazję zaznać, usiedliśmy wraz z Delilah( naszą collie) na dziedzińcu domu pielgrzyma, tuż obok fontanny, nad którą czuwa św, Franciszek – postawiony tu dlatego, że właśnie w dzień jego święta (czyli 4 października) kościół ten został konsekrowany. Spotkaliśmy pielgrzyma, który po opowiedzeniu wielu ciekawych historii polecił nam byśmy, skoro już tutaj zawitaliśmy, pojechali również do Lanckorony – my zaś poleciliśmy mu, by koniecznie odwiedził kościół Wniebowzięcia Matki Bożej, który w Kalwarii Zebrzydowskiej zrobił na nas tutaj bodaj największe wrażenie.
Gdy udało nam się wspiąć na szczyt dość niskiego wzniesienia, ładne ruiny średniowiecznego zamku w Lanckoronie dopełniły mocy wrażeń, jakich dzisiaj doznaliśmy.
Ludzie czasem wpatrują się w różne, czasem bezużyteczne rzeczy, niekiedy widząc w nich nawet jakieś autorytety. Mi zaś udało się być jednym z tych szczęśliwców, którym udało się spojrzeć w prawdziwe oblicze Kalwarii Zebrzydowskiej, zobaczyć obraz Matki Bożej Płaczącej, przejść się między kapliczkami – wielu ludzi, którzy tu byli, dostrzegło tam miłość Boga w stosunku do nich właśnie i zrozumieli również, że jeśli tylko zechcą, to, co uważali za niemożliwe, stanie się całkiem realne – bo właśnie dzięki Niemu wszystko się zmienia, marzenia zaś prawdziwie mogą się wtedy spełniać…
Mikołaj „Mikiotor” Wyrzykowski
Kalwaria Zebrzydowska 29.07.2011
Napisane w drodze do Rozgart, 07.08.2011
Dodatki:
Jako że przewodnik bez opisywania faktów historycznych, ciekawostek i udzielania różnych porad jest jak krowa, która nie daje mleka (czyli zupełnie bezużyteczny) postanowiłem w moich tekstach właśnie takie dodatki, które po prawdzie są fundamentalną podstawą, umieścić.
Co musisz wiedzieć o…
Sanktuarium maryjno-pasyjnym w Kalwarii Zebrzydowskiej
Cała historia zaczyna się od wojewody krakowskiego, Mikołaja Zebrzydowskiego. To on podobno wraz ze swoją żoną zobaczył trzy płonące krzyże nad górą Żar – uznał to za znak Boży i na tej górze właśnie postanowił wybudować mały kościółek pw. Ukrzyżowania Pana Jezusa. Po wybudowaniu jeszcze jednej kaplicy Zebrzydowski przekazał górę Żar w ręce ojców Bernardynów, którzy w tym miejscu w roku 1604 przez pięć lat wznosili kościół i klasztor. Zaraz po tym wydarzeniu wojewoda krakowski zajął się budową pustelni Pięciu Braci Polaków wraz z tuzinem kapliczek – zajęło mu to całe osiem lat.
Niestety w roku 1620 zmarł założyciel pierwszego kościółka na górze Żar, prace zaś nad pozostałymi obiektami kontynuowali odpowiednio jego synowie Jan i Michał Zebrzydowscy oraz jako trzecia Magdalena Czartoryska. Kiedy wszyscy fundatorzy umarli, rozpoczął się okres, w którym zakonnicy zajmowali się rozbudową i renowacją kalwarii z datków np szlachty i duchowieństwa.
Podobnie jak chociażby w Jasnej Górze, tak i tutaj znajduje się cudotwórczy obraz – w kalwaryjskiej świątyni przedstawia on oblicze Matki Bożej Płaczącej. W roku 1641 Stanisław Paszkowski podczas modlitwy dostrzegł krwawe łzy ściekające po policzkach Matki Boskiej i został poproszony o zawiezienie go do kościoła w Marcyporębie. Podczas drogi jednak czuł, jakby miał iść w zupełnie innym kierunku – idąc więc za głosem serca wkrótce trafił do Kalwarii Zebrzydowskiej…
 Ale to nie tylko ten obraz przyciąga tu takie masy ludzi – przybywają oni również po to, by przejść się po jedynych takich kalwaryjskich dróżkach i zobaczyć wybudowane przy nich kapliczki. Kilka dni po naszym wyjeździe, bo od 13 do 15 sierpnia są tutaj co roku obchodzone w postaci procesji obchody z okazji święta Wniebowzięcia NMP. Szczególny jest tu również Wielki Tydzień, podczas którego pielgrzymi wędrują po Dróżkach Pana Jezusa, przeżywając pięknie przedstawiane misteria pasyjne.
Ruinach zamku w Lanckoronie
Został wybudowany w XV wieku przez Kazimierza Wielkiego i do roku 1772, kiedy to zajęły go wojska austriackie, przechodził często z rąk do rąk (przez jakiś czas był również w posiadaniu Mikołaja Zebrzydowskiego, o którym już wcześniej wspominałem).
Zamek stał się o wiele ważniejszym punktem, gdy w roku 1768 gościła w nim konfederacja barska. W tym czasie mury zamku zdobyć próbowano aż trzykrotnie:w 1769 roku pod wodzą Kazimierza Pułaskiego konfederatom udało się odeprzeć atak wojsk rosyjskich, dwa lata później miejsce miało kolejne oblężenie zamku, ponownie nieudane; 21 maja tego samego roku rozegrała się tu bitwa pod Lanckoroną – konfederaci ponieśli klęskę, lecz i tym razem Rosjanom nie udało się zdobyć zamku.
W latach późniejszych władze Galicji urządziły tu więzienie dla przestępców, przenosząc je później do Wadowic. A co zrobić z nawet zabytkowym zamkiem, kiedy jest już zupełnie niepotrzebny? To proste – wystarczy przecież wysadzić go w powietrze. Tak też postanowiono zrobić, zaś w roku 1884 ruiny jeszcze bardziej rozebrano, prawie całkowicie pozbawiając je kształtu, jakie niegdyś miały – i takimi właśnie widzimy je w naszych czasach.