Kiedyś to musiało się stać: dzisiaj (niestety!) przeżyliśmy to, czego doświadcza wielu turystów jadących w Tatry – stanęliśmy w rozległym korku na Zakopiance i zamiast być na miejscu o dziewiątej rano, po przeprawie przez Zakopane nasz samochód na parkingu przed Doliną Kościeliską stanął dopiero calutką godzinę później. Po tym przeżyciach postanowiliśmy sobie, że na razie już więcej tą drogą jechać nie będziemy…
Po wypełnieniu plecaków wygramoliliśmy się z samochodu, w ten sposób dzieląc się na dwie grupy mama i collie Delilah oraz ja i tata. Pomachaliśmy ręką za odjeżdżającym samochodem i każdy poszedł własną drogą do górskiego źródła, skąd miała się zacząć jego dzisiejsza, niezwykła przygoda…
Dolina Kościeliska- Wąwóz Kraków- Jaskinia Mroźna i Mylna- Smreczyński Staw
Jeszcze przed połową naszej trasy skręciliśmy w lewo na czarny szlak, prowadzący prosto do Jaskini Mroźnej. Trzeba powiedzieć, że po wejściu na samą górę nie osiągnęliśmy choć ćwiartki zmęczenia, jakie odczuwaliśmy na Dolinie Pięciu Stawów – czuliśmy się na tyle lekko, jakbyśmy jeszcze dzisiaj mogli zobaczyć Stoły wraz z Czerwonymi Wierchami. I nim dość długa kolejka prowadząca do kasy biletów dobiegła końca, my zdążyliśmy już ubrać na siebie polary i postawić na kalendarzu kolejną pieczątkę z naszych górskich wypraw.
Schylamy nisko głowy, krok po kroku przeciskając się przez wąskie korytarze pierwszej jaskini w Polsce udostępnionej turystom do zwiedzania. Wyżłobione przez wodę ściany jaskini, próbujące coraz mocniej skryć nas pod swym skalnym płaszczem. Wyłaniający się zza załomu Ogródek (stalagmitów) i ciche lustro Sabałowego Jeziorka, niemo dające znak o swym życiu jedynie poprzez oświetloną przez reflektory, niewzruszoną absolutnie niczym gładką twarz. Złożone z kilkunastu ludzi długie ciało gąsienicy sprawiającej, że czułem się tutaj jak zamknięty w lodówce Fred Flinstone, który utknął w korku na podziemnej Zakopiance…
Po około półgodzinnym kręceniu się po korytarzu jaskini zostaliśmy oślepieni światłem słonecznym, nakłaniającym do przystanku na najbliższej skałce, by zdjąć z siebie polary – dzisiaj po raz pierwszy podczas całego naszego wyjazdu pogoda była na tyle piękna, że mogliśmy śmiało chodzić w krótkich rękawkach; było nam dane również również w pełnej okazałości podziwiać rozciągające się przed nami wspaniałe, górskie widoki. Korzystając z małej przerwy otworzyłem swojego tymbarka ,chcąc ugasić pragnienie i uzupełnić moje zapasy wody na dalszą wycieczkę. Z przyzwyczajenia od razu spojrzałem na nakrętkę i przeczytałem napis: myśl pozytywnie. Czyli wszystko, co zamierzam, ma wielką szansę się spełnić…;)
Podziwiając widoki, jakie niecodziennie człowiek ma szansę oglądać, schodziliśmy drewnianymi schodkami w kierunku zielonego, spacerowego szlaku. Lecz nie długo zdążyliśmy zaznać spaceru po płaskim terenie, bo już po chwili zboczyliśmy ponownie w lewo, namawiając nasze nogi do odwiedzenia Wąwozu Kraków.
Wystarczyło jedynie zobaczyć go z daleka, bez żadnej wątpliwości stwierdzić, że jest to zdecydowanie najpiękniejsza część Doliny Kościeliskiej.
Utwierdzałem się w tym przekonaniu zagłębiając się coraz dalej w jego bajkową krainę, aż do dotarcia do napisu: „uwaga, wejście wzbronione, grozi śmiercią”- czegoś takiego doświadczyć już nie mieliśmy jakiegokolwiek zamiaru, więc poszliśmy z powrotem, zahaczając jedynie o małą jaskinię, która w naszym przekonaniu była Smoczą Jamą. Po zobaczeniu całego Wąwozu Kraków muszę w tym miejscu postawić wykrzyknik dla wszystkich miłośników gór: jeśli tylko jesteście w Dolinie Kościeliskiej, to wąwóz ten jest miejscem, które absolutnie tu zobaczyć trzeba – tylko uwaga na wypadające z oczodołów gałki oczne, które nie nadążają za oglądaniem tych wszystkich zgromadzonych w tym miejscu widoków…;)
Wspinaczki szlakiem ubezpieczonym grubym łańcuchem doznałem, gramoląc się na szczyt góry, gdzie swe wejście miała podobno najciekawsza w Polsce Jaskinia Mylna. Ale co z tego, że interesująca, jak niedostępna dla większości turystów – wchodząc pierwszym wejściem odkrywa się korytarze ciekawe, choć tak ciasne, że jednemu człowiekowi trudno jest się przez nie przecisnąć, a co dopiero turyście obciążonemu dużym plecakiem. Dlatego nie przeszliśmy więcej niż kilkunastu kroków, jak zawróciliśmy się w stronę światła dziennego. Szkoda, że nam się dziś nie udało, lecz przypominając sobie historię księdza, który się w tej jaskini zgubił i został znaleziony martwy dwa lata później… jakoś nie nastrajam się do dalszego błądzenia między jej zawiłymi korytarzami.
Odrobinkę wyżej udało nam się jednak zobaczyć wejście dla turystów, gdzie ponownie trzeba było użyć latarki do przemierzania wnętrza jaskini – wbrew naszym nadzieją niestety nie udało nam się zajść daleko, gdy odkryliśmy, wyszliśmy ponownie w to samo miejsce, podobnie jak ludzie idący przed i za nami. Jak to podsumował tata: „Ta jaskinia Mylna to po prostu jedna, wielka zmyłka!” 🙂
Po zejściu na udeptany szlak, którym codziennie przewalały się tłumy turystów, poszliśmy prosto w kierunku położonego 1100 m. n.p.m. schroniska na Hali Ornak– gdy jednak zobaczyliśmy stworzone przez ludzi mrowisko okalające budynek i podwójną kolejkę prowadzącą do recepcji… postanowiliśmy zobaczyć jeszcze położony o 126 metrów wyżej Smreczyński Staw, mając nadzieję, że po naszym powrocie wszystko się polepszy i będziemy mogli czymś się posilić.
Po podziwianiu rozciągających się nad lustrem wody górskich widoków kolejne pół godziny poświęciliśmy na zejście i ponownie sprawdzenie schroniska. Może właśnie dzięki temu pozytywnemu myśleniu) wszystko potoczyło się tak, jak zamierzaliśmy – tłum się odrobinkę zmniejszył, a nam po długich kilku minutach czekania w kolejce w końcu udało się przybić kolejną pieczątkę i w końcu zamówić coś do jedzenia (wcześniej pożywiliśmy się jedynie dwoma batonikami).
Nie odczuwając żadnego większego zmęczenia, od razu po zjedzeniu ruszyliśmy w drogę powrotną. Zorientowaliśmy się, że godzina kręciła się gdzieś około 15, więc niechętnie zrezygnowaliśmy ze wspięcia się na położone 400 metrów wyżej Stoły – pośrednio przez czas, jak i zmęczenie, które jednak z każdym krokiem w nas narastało. Mimo wszystko nie udało mu się dorównać ekstremalnemu rekordowi, jaki osiągnęliśmy na Dolinie Pięciu Stawów – kiedy w końcu dodzwoniliśmy się do mamy i wsiedliśmy do samochodu, mieliśmy zmęczone jedynie nogi i stopy, zaś nasze serca przepełnione były również radością płynącą z odkrywania nowych szlaków i podziwiania widoków.
Właśnie dzięki dzisiejszej wyprawie do Doliny Kościeliskiej, która oprócz szlaków na szczyty posiada również ponad 200 jaskiń zrozumiałem ( naprawdę nie wiem, ile czasu i sił trzeba byłoby mieć na ich zwiedzanie), że to nie co innego, a właśnie góry, są najstarszymi, najbardziej naturalnymi i najpiękniejszymi „zabytkami”, wspomnieniem przeszłości naszego wspólnego, rodzimego kraju…
Mikołaj „Mikiotor” Wyrzykowski
wydarzyło się 03.08.2011
Rzepiska, Polska, 03.08.2011