Lwów w Budapeszcie jest wiele, zwłaszcza na wzgórzu zamkowym. Muszę przyznać, że za dnia, jak i w nocnych światłach wyglądają dostojnie. Najsłynniejsze są jednak cztery lwy znajdują się na Moście Łańcuchowym (Széchenyi Lanchíd ) pierwszym łączącym Budę ( podnóże Góry Zamkowej) i Peszt ( plac Roosvelta). Ta 375 metrowa konstrukcja zbudowana została przez Wiliama i Adama Clarka i ma w sobie coś niepowtarzalnego. Muszę przyznać, że kiedy zagubiłam się, na dwie godziny okrążając Wzgórze Zamkowe udało mi się wreszcie dotrzeć do Dunaju i owego mostu.
Ten zabytek z roku 1839-1849, odbudowany po zniszczeniach wojennych w 1949, przyciągnął mnie. Kamienne lwy strzegące wejścia stanęły tutaj w 1852 ( 1853) roku. Miały strzec mostu przez zniszczeniem. O lwach krąży po Budapeszcie legenda, że ponoć podczas ceremonii ich odsłonięcia szewc Jakub Frick wykrzykiwał:
– Lwy są brzydkie, bo nie mają języków. Co to za lew bez języka? To nie jest lew!
Tłum zaczął reagować śmiechem, bo rzeczywiście nikt nie mógł dojrzeć owych lwich języków. A skoro duży lew, to i powinien mieć duży język. Czyż nie?
Jak mówi legenda słysząc śmiech tłumu rzeźbiarz owych lwów János Marschalko rzucił się w nurt Dunaju, gdzie utonął.
Jak to w legendach bywa, nie chodziło, że się rzucił i że utonął, bo to rzeczywiście nigdy nie nastąpiło. To, o co chodziło w legendzie? Myślę, że może o urok Dunaju właśnie w tym miejscu, i o te lwy. Warto przechodząc przy tak słynnych lwach sprawdzić legendę? Jest język czy też go nie ma? Po okrążeniu Wzgórza Zamkowego, z wywieszonym językiem ledwie byłam w stanie wyciągnąć głowę w ich kierunku. Języka nie widziałam, jednak widziałam wielu innych śmiałków dnia dzisiejszego dnia próbujących dokonać tego samego. A więc legenda żyje. Tylko czy rzeczywiście lew leżący sawannie w upalny dzień dysząc z gorąca pokaże nam język? Lew nie, psy tak, a ludzie, czasami.