Zazdroszczę, usłyszałam przy wyjeździe, równo siedem dni temu. Zazdroszczę, że macie czas i będzie razem 24 godziny na dobę – kontynuowała Basia, kiedy usłyszała nasz plan na najbliższe cztery tygodnie. Też bym tak chciała, ale nie mam czasu!
Co jest nie tak z naszym czasem?
Z wyjazdami jest tak, że trzeba zarobić pieniądze, aby potem gdzieś wyjechać. Zarabiamy a czas płynie. A można inaczej, polubić czas, oswoić go, aby był cały czas nasz. Trzeba, aby zarabianie było dodatkiem do czasu, naszego czasu.
Jesteśmy z sobą 24 godziny na dobę, w pracy, przy posiłku, na zakupach, w odpoczynku.
Czas jest nasz.
Praca na winobraniu przebiega codziennie według ustalonego porządku. Jedziemy samochodem na wyznaczoną, a nieznaną dla nas parcelę, co stanowi dla nas dodatkową atrakcję poznania wąskich i urokliwych uliczek Prowansji, następnie liczymy rządki, wjeżdża traktor, stajemy po jego bokach i zaczyna się ścinanie. Jeśli wsłuchać się wówczas dobrze, usłyszysz leciutki odgłos sekatora grupowego urozmaicony rozmowami w wielu językach. A najczęściej słuchać – merci – przy odbiorze przez vangandera kolejnego koszyka.
– Madame, Monsieur- mówi Vero i uśmiechając się przydziela nam kolejny a czasem ten sam rząd winogron.
Razem.
Wracając jednak do czasu, muszę tutaj koniecznie dodać, że Francuzi potrafią swój biznes zamknąć na miesiąc dla rodziny, odpoczynku, dla podróży. Sama widziałam jak w piekarni w małej miejscowości wisiała kartka, zamknięte na miesiąc i musieliśmy pojechać szukać bagietki gdzieś dalej.
Można, a jeśli może to zrobić piekarz to kto nie może?
***
Wieczorem, po leniwym popołudniu akacja nabrała tempa, kiedy na nasz parking pod młynem wjechały dwa kampery. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że do jednego z nich by zaczepiony od tyłu trójkołowy chooper z charakterystycznymi czarnymi skórzanymi sakwami i silnym orurowaniem. Skupiliśmy się z Wojtkiem przy małym otwartym okienku górnej alkowy kampera.
– Ach, żeby tak chcieli go odczepić – westchnęłam.
Odczepili.
Od tej pory skupieni przy małym okienku z zacięciem śledziliśmy rozwój akcji. Napięcie rosło. To takie motoryzacyjne zakończenie motoryzacyjnego dnia, w którym podziwialiśmy także starego fiata. Było coś niezwykle urokliwego w tych nieskomplikowanych i mocno kanciastych wycieraczkach czy drucikach podpinających zamknięcie kabrioletu starego fiata. ( 09.09.2016 piątek) Ania
***
Zaplatam codziennie warkocz z włosów, który rozplatają mi strzegące kiści winogron gałęzie winorośli. Szósty dzień pracy, sporo pocięć na dłoni i przepoconych ubrań.
– Kto przychodzi pracować w niedzielę, płacimy więcej – zadaje pytanie vingeron, właściciel winnicy, kiedy wysiadamy z samochodów po skończonym dniu pracy.
– Nie pracuję w niedzielę – odpowiadamy zgodnie. Podobnie odpowiada pozostała, sześcioosobowa grupa polskiej młodzieży pracują razem z nami przy winobraniu. Francuzi zgodzili się pracować w niedzielę, zaś Polacy przyjezdni chcą mieć wolną niedzielę, bo jak mówili pieniądze top nie wszystko. – No to nie dostaniemy butelki wina na niedzielę – zaśmieliśmy się. Nie miało to żadnego znaczenia.
Czas.
***
Pojawił się nie wiadomo kiedy, ot pomiędzy jednym ścięciem a kolejnym ścięciem olbrzymiej kiści grenache. Duży, kudłaty, ach wiem, widziałam go przecież wcześniej na winnicy. To był on.
Pojawił się gdy skrycie w cieniu krzewów winnych cięliśmy dojrzałe kiście, z których rozgrzany sok spływał nam po rękach. Najpierw zajrzał do wiaderka, potem bez żadnych kamuflaży przystawił mordę do obciążonego kiścią winorośli i zaczął zajadać się, a sok wypływał mu z mordy poprzez bujne włosy na pysku.
Dlaczego akurat teraz? Tego dnia? Czy robił to codziennie? Nie znam odpowiedzi na te pytania, ale wiem, że miał winogrona na co dzień, a teraz nagle poczuł, ze skończy się jego ucztowanie w naturze. Biegał zadowolony pomiędzy mną i Wojtkiem, do rzędu do rzędu.
Nie wiem kiedy zniknął. Najpierwszy degustator na winnicy. ( 10.09.2016 sobota) Ania