Opróżniamy kieliszki i Pascal ponownie je napełnia, tym razem perlistym blanc ze szczepu chardonnay, który jest wyżej postawiony niż aligote. Następnie nasz vigneron wsadza nos do kieliszka, wyciąga, kręci winem, które w ten sposób się napowietrza i staje się bogatsze w aromaty i znów wącha, przez cały ten czas obserwując Cristine, która wykonuje te same, jakby rytualne ruchy.
-
I jak, co wyczuwasz? – pyta.
-
Suchą brzoskwinię. Ma bardzo świeży aromat. Tło stanowi morela i być może nawet melon… – odpowiada Cristine, to patrząc w kieliszek, to znów w sufit, jakby to właśnie tam szukała aromatów.
-
Melon, ależ co ty mówisz?! Zgodzę się co do brzoskwini, ale za nic w świecie nie czuję tam melona! Pomyśl raczej o nieco miodowym posmaku.
I rytuał się powtarza. Nabierają wina w usta, wciągają głośno powietrze, siorbią, przepłukują zęby i dopiero na końcu połykają, ponownie wymieniając się wrażeniami. Na każdym przyjęciu czułbym się prymitywnie, siorbiąc, tutaj natomiast czuję się prymitywnie, nie wiedząc, jak to zrobić.
-
Trudno jest wychwycić aromaty – zwraca się do mnie Pascal. – Czujemy je, ale nie potrafimy znaleźć słów.
-
Winogrono zbiera zapachy z otoczenia, prawda?
Kręci głową, uśmiechając się przy tym.
-
To nie do końca tak. Winorośl bierze je ziemi i z pogody. Smak wina spada wraz z kroplami deszczu, jest też przynoszony przez słońce. To zadziwiające. – nachyla się nad stolikiem, jakby zdradzał nam właśnie jakiś sekret. Oczy mu się świecą, wraz ze słowami i winem wylewa przed nami swoją pasję. – Wszystko zależy od natury. Jestem winiarzem tradycyjnym: wielu moich rówieśników odeszło od wytwarzania wina, bo widzieli zmęczenie swoich rodziców pracujących na winnicach. Ja też na chwilę odszedłem, ale teraz wróciłem. I wszystko stało się inne, zmieniło się podejście ludzi i praca też nieco się zmieniła. Cały czas jednak jesteśmy zależni od pogody. Pracuję zgodnie z tradycją, więc codziennie wychodzę przed dom i spoglądam w niebo: potrafię zrozumieć, co chce mi powiedzieć i wtedy odpowiednio się do tego stosuję. Na tym polega moja praca.
Notuję jak szalony. Nie chcę, aby uciekło mi nic z tego, co mówi. Pascal patrzy na mnie z ciekawością i kontynuuje. Wydaje się, jakby właśnie czekał na kogoś, komu mógłby to wszystko opowiedzieć.
-
To zupełnie jak z twoją książką. Musisz być pasjonatem. Inaczej napiszesz kilkanaście, kilkadziesiąt stron i nic z tego nie będzie. Zresztą, winiarze mają w sobie coś z poetów. Piszą na etykietach fantastyczne rzeczy, które mają przyciągnąć klientów, takie jak długie opisy czy notatka, że winobranie było przeprowadzone ręcznie. I rozpływają się nad zaletami ręcznego winobrania, wymyślając tysiąc teorii potwierdzających słuszność ich argumentów. Ja zbieram mechanicznie, bo jest to szybsze, tańsze i tak naprawdę nie ma wielkiej różnicy. Jest natomiast mnóstwo pięknych słów.
Przypomina mi się to, co mówiła duża część spotkanych wcześniej vignerons. Pascal ma zupełnie inne podejście do pracy na winnicy – po raz kolejny uświadamiam sobie dobitnie, że każde chateau czy domaine to inny świat.
Pascal zaczyna opowiadać o kolejnych etapach winobrania i kiedy dochodzi do wyciskania soku przy użyciu pressoir, przerywam mu na chwilę.
-
Wczoraj miałem jedno z najbardziej zadziwiających spotkań – mówię. – Byłem na winnicy u człowieka, który nadal wyciska czerwone wino przy użyciu starej prasy.
Vigneron zamiera. Jego usta coraz szerzej się rozchylają, zupełnie jakbym właśnie powiedział „Sezamie, otwórz się”.
-
Nie wierzę, naprawdę?
-
Naprawdę – potwierdzam.
-
Nie myślałem, że tacy ludzie jeszcze istnieją.
Jest zafascynowany. Podaję mu kontakt do wspomnianego vigneron, który, co ciekawe, również ma na imię Pascal. Po długiej chwili, gdy w ciszy kończymy degustację, Pascal odzywa się ponownie.
-
Chodźcie, też pokażę wam coś specjalnego.
Prowadzi nas do poprzedniego, ciemnego pomieszczenia, które teraz za pomocą cichego pstryknięcia zostaje rozświetlone paroma żarówkami. Naszym oczom ukazuje się kilka rzędów beczek, obowiązkowo wykonanych z dębu francuskiego. Pascal znika na chwilę, po czym powraca z pipetą i otwiera jedną z beczek. Nabiera rouge rocznik 2014 do pipety i nalewa go wszystkim do kieliszków. Wino jest jeszcze nieco musujące, ale już zaczyna nabierać aromatów.
-
Zamieszajcie winem w kieliszkach. Widzicie, jak na ściankach zostają tłuste ślady, które następnie spływają z powrotem w dół? – pyta Cristine, zawzięcie mieszając winem w kieliszku. – Nazywamy to łzami anioła. Właśnie widzicie, jak wino płacze.
-
Pewnie dlatego, że winorośl cierpiała – śmieję się z Anią i Wojtkiem. Doskonale znają historię z Moulin a Vent.
Gdy kieliszki stają się ponownie puste, Pascal otwiera kolejną beczkę, zanurza w niej pipetę i nalewa nam wina.
-
Posmakujcie tego – zachęca.
Degustuję i wino ma zupełnie inny smak. To aż niemożliwe.
-
Ten sam rocznik, ten sam szczep, ta sama parcela, wszystko takie samo. Ale beczka stoi metr dalej, przy ścianie. Ma inną wilgotność, powietrze inaczej przepływa…i wino jest zupełnie inne! – wyjaśnia właściciel Domaine le Gregoire.
W tym momencie docieramy do punktu, w którym sztuka winiarska staje się dla mnie magią. Czymś absolutnie nieznanym i absolutnie fascynującym, jak baśń albo stary poemat. Czymś, czego nie potrafię wyjaśnić.
-
Co jakiś czas trzeba uzupełniać wino w beczkach, bo dąb je pochłania, a korek musi być zanurzony w winie. Jeśli do środka dostane się tlen, już po wszystkim. – dopowiada Cristine.
-
Znikanie wina w beczkach nazywamy ucieczką aniołów. Istnieje legenda, że anioły, które pokochały ten trunek, przylatują w nocy i wypijają go po trochu. No cóż, czasem są to anioły, a czasem tylko ja. – śmieje się Pascal.
-
Z ciebie nie jest wcale taki anioł… – daje mu kuksańca w bok Cristine.
Nie wiem, czy to z powodu późnej pory czy też nadmiaru wypitego wina, ale historie, których słucham, stają się coraz bardziej nieprawdopodobne. Zastanawiam się, czy te legendy są powszechnie znane, że też tylko Pascal i Cristine opowiadają je naiwnym turystom, kiedy właśnie przypominam sobie, że o tym samym pisze Patricia Atkinson w swojej powieści. A więc to prawda: wróżka zębuszka oraz anioły wypijające ukradkiem wino naprawdę istnieją.
Mikołaj Wyrzykowski
Jeśli kiedyś będziecie przejeżdżać przez Burgundię, odwiedźcie koniecznie Domaine le Gregoire przy miasteczku Culles-les-Roches. To wspaniała winnica. Pamiętajcie tylko, aby zdążyć przed aniołami.