Różne było nastawienie znajomych, co do naszego campera i wypraw. Od zachwytu: „Wspaniale! Kiedy będziemy mogli z wami pojechać?’ do machania ręką i odradzanie nam robienia rzeczy w tym stylu: „Po co wam taki camper? Jeszcze po drodze gdzieś się wam rozpadnie i co wtedy? Nie lepiej mieć spokój w hotelu? A już kompletnie nie wiem, po co chcecie zabrać ze sobą do Włoszech trzy psy… przecież psy zostawia się, bo będę przeszkadzać”. Wzruszaliśmy ramionami, nie przejmując się takimi głosami. Spokój można mieć w domu, ale jeśli chce się wysysać z życia całą jego kwintesencję, trzeba odkrywać, podróżować, poznawać – siedzeniu w miejscu i dumaniu „och, co to będzie?” trzeba powiedzieć wyraźne „nie!” i zrobić to, o czym się od dawna marzyło. Świat nie będzie czekał.
Już dawno temu wiedzieliśmy, że na pierwszą wyprawę camperem pojedziemy do Włoch. Po prostu czuliśmy, że tak musi być. Nie ważne było dlaczego, po co…najzwyczajniej w świecie nazwaliśmy się kudłaczami (choć kilka dni przed wyjazdem wszyscy poszliśmy do fryzjera), zabraliśmy nasze trzy kudłate collie (możecie mówić na nie rude smoki) i wskoczyliśmy do campera, by pognać…hen, daleko, do kraju słońca i zielonych wzgórz. Przed siebie.
Szaleństwo! Jesteście szaleni! Ano tak, przyznaję, jesteśmy szaleni. Bez wyjątku. A ta wyprawa to czyste szaleństwo. Ale osobiście wolę inną nazwę: spełnianie marzeń. Pierwszy krok do prawdziwego szczęścia.[ Mikołaj ]