Z wizytą w Armenii i Meksyku

Tak naprawdę tych krajów nie odwiedziłem, nie podziwiałem tamtejszych krajobrazów, nie bratałem się z dzikimi zwierzętami, nie zobaczyłem żadnych zabytków… udało mi się za to poznać na własnej skórze odrobinę kultury i muzyki tych ludów. Jak to możliwe? Wszystko dzięki zespołom folklorystycznym, które właśnie wczoraj wystąpiły w amfiteatrze Muzeum Etnograficznego, na oścież otwierając przede mną drzwi, za którymi dumnie stała w pełni artystyczna część duszy ich krajów…
Cały spektakl rozpoczęty został przez Armeńczyków. Na scenę wyszli najpierw panowie muzycy: jeden trzymał w ręce fagot (miał też kilka innych dęciaków na zmianę), drugi zamiast brzucha dźwigał przed sobą akordeon, trzeci miał pełnić rolę „perkusisty”, uderzając w dość obszerny i specyficzny bęben, który niósł pod pachą. Publiczność siedziała, zastanawiając się cicho, czym też ci przybysze z dalekiego kraju zdołają ich zaskoczyć, muzycy zaś przygotowywali się spokojnie do swojego występu, jednocześnie wyraźnie na kogoś czekając. „Tym kimś” okazał się wokalista, który już po chwili do nich dołączył, wyśpiewując którąś z ludowych pieśni Nie mogę powiedzieć czy mi się podobała, czy nie… w każdym razie była bardzo specyficzna muzyka – w końcu niedaleko Armenii leży właśnie Turcja.
P1180069-1
Cały występ ruszył z kopyta dopiero, gdy do zespołu dołączyła grupa taneczna, pląsając radośnie w rytm muzyki. Nie był to taniec jakiś wielce skomplikowany i wcale taki nie miał być – w końcu jeśli w rzeczywistości nie jest widowiskowy, to po co upiększać go na rzecz jednego występu? Mimo wszystko ten prosty przekaz był bardzo przyciągający: spoglądałem na tancerzy (najbardziej podobał mi się zawsze moment, kiedy chłopcy wskakiwali na scen i mocno się chybocząc, okrążali podskokami scenę) i muzyków (szczególnie zafascynował mnie fagocista), napawając się do pełni tym, co podają mi na otwartej, muzycznej dłoni: ich historią, kulturą, grą na instrumentach, tańcem… bo jeśli chodzi o stroje, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że w jakiś sposób przypominają mi grupę krasnoludków – brakowało im tylko Królewny Śnieżki…
P1180067-1

Zespół jest uznany na całym świecie, otrzymał również wiele nagród i wyróżnień… z pewnością powiódł im się też plan, jaki chcieli zrealizować, przyjeżdżając do Torunia – wcześniej, szczerze powiedziawszy, naprawdę mało wiedziałem o Armenii, dopiero ten zespół otworzył mi, jak i pozostałym ludziom zgromadzonym na ich występie oczy, kierując wzrok prosto na kulturę ich kraju. A do tego udało im się to w bardzo prosty sposób: w końcu wystarczyła jedynie odrobina muzyki i tańca…

P1180104-1
Atmosferę udało się rozgrzać jednak dopiero zespołowi Vallarta Azteca z Meksyku (jak zresztą sama nazwa wskazuje). Zespół mariachi (bo tak właśnie nazywają się tego typu zespoły meksykańskie utworzony niedawno, bo w 2003 roku, a udało im się poderwać do tańca i śpiewu wszystkich (wszystkich!) ludzi z trybun, którzy potem nie chcieli ich wręcz wypuścić ze sceny…

Ale dobra, zacznijmy od samego początku. Na scenę wchodzi grupa muzyków – kilka skrzypiec, trąbek, dwie gitary – ubrani są w tradycyjne, ludowe stroje, na głowach mają specyficzne, spotykane jedynie w Meksyku olbrzymie kapelusze, czyli sombrerro… już samo to zrobiło na mnie wielkie wrażenie. „A co dopiero będzie, jak zaczną grać…” – pomyślałem sobie z niekrytym uśmiechem na twarzy. Meksykanie – wiadomo, podobnie jak chociażby Włosi mają gorącą krew i z niesamowitą werwą potrafią poderwać wszystkich do wspólnej zabawy, więc nuda z pewnością nikomu tutaj nie będzie doskwierać.

P1180141-1

Pozostawiony przez Armeńczyków obraz muzyki błyskawicznie został zastąpiony przez pełnych radości Meksykanów, gdy tylko zza kulisów na scenę wyskoczył śpiewak z wąsem pod nosem i zaczął wyśpiewywać melodyjną pieśń przy akompaniamencie muzyków, który podczas gry śmiali się i wydawali z siebie różne okrzyki do mikrofonów, powoli zupełnie zmieniając atmosferę na swoje standardy. Aż chciało się wraz z nimi zaśpiewać: „Viva medico!”, „Viva merica!”, „Viva!”… ale publiczność widocznie zupełnie się tego nie spodziewała i nie była jeszcze na to gotowa.

P1180138-1

Żywe kolory opanowały ten wieczór, gdy na scenę z gracją wkroczyły ubrane w piękne, duże suknie Meksykanki, do których już po chwili dołączyli ich towarzysze. I co z tego, że z przyklejonymi do ust szerokimi uśmiechami, skoro już po ponad godzinie gry udało im się poderwać wszystkich do klaskania, a nawet tańczenia i śpiewania….

P1180162-1

Kobiety wywijały swoimi sukniami, czasem czyniąc z nich wręcz kolorową ścianę, która niekiedy zasłaniała również ich twarze. Mężczyźni tańczyli, wywijając sztyletami, rzucając sieci rybackie, głośno stepowali… To jest już mój piąty zespół folkowy, jaki widzę podczas tych wakacji  i muszę powiedzieć, że największe wrażenie zrobili na mnie właśnie Meksykanie – na razie nic nie może się równać z ich kolorowymi strojami, radosnym śpiewem i jedynym takim na świecie tańcem. Chyba że do Torunia przyjechaliby jeszcze rodowici Indianie…
P1180227-1
Gdy zespół grał już jeden ze swoich ostatnich kawałków, nikt na widowni nie siedział. Wszyscy stali, klaszcząc w rytm muzyki, śpiewając i bawiąc się razem z Meksykanami, wokalista podchodził coraz bliżej publiczności, jeszcze bardziej zachęcając ich do wspólnego szaleństwa, śpiewał do skierowanej prosto w niego kamery, wypowiadając jednocześnie słowa pozdrowienia dla Polski. Na sam koniec Meksykanie zeszli ze sceny i poprosili stojących na samym przedzie ludzi do tańca… co za szkoda, że i nas wśród nich nie było! Mogliśmy jedynie wraz z pozostałymi Torunianami śpiewać najgłośniej, jak tylko potrafimy: „A-jajaj, a-jajaj!”… a słychać nas było pewnie jeszcze na Starym Rynku… 😉

P1180223-KMuzycy dają z siebie wszystko, śpiewając jak w żadnym innym poprzednim utworze – wydaje się, jakby właśnie swoim śpiewem próbowali otworzyć na oścież granice naszej wyobraźni i przenieść nas wszystkich na dzikie ostępy swego kraju. Nie wiem jak pozostali widzowie, ale moje oczy nie dostrzegały teraz zarysów amfiteatru – przede mną stała piramida Azteków i śpiewający Meksykanie, tańczący wokół jej wzniosłych, brązowych murów.P1180220-K

Tancerze wręcz nie mogli wytrzymać samotnie na scenie – błyskawicznie wskoczyli na trybuny, chwytając w swe ramiona siedzących najbliżej widzów i zapraszając do tańca (co za szkoda, że nie stałem bliżej, taka możliwość naprawdę rzadko się trafia!) – w tym momencie wspólnie kreowaliśmy widowisko. Nikt nie siedział: wszyscy klaskali, wchodzili na scenę, śpiewali, wykorzystując całą pojemność swych płuc – chyba każdy atom składników powietrza drżał z przerażenia tą ogólną wrzawą, choć jednocześnie wcale nie chciał nigdzie uciekać, a jedynie jeszcze bardziej przesączać się niezwykła atmosferą tego wieczoru. Dzieci biegały wokół, próbując naśladować ruchy tancerzy, ptaki patrzyły na wszystko spokojnie z wysokości drzew, w głębi duszy pragnąc ze wszystkich sił otworzyć swoje dzioby i zaśpiewać razem z nami. Słowem: „zwykły” koncert przerodził nam się we wspólną, radosną zabawę w najlepsze.
P1180190-K
Gdy pewien Torunianin schodził wraz z Meksykanką ze sceny, wycałował ją mocno i zakładając kapelusz sombrerro, pstryknął kilka zdjęć – a to przecież tylko jeden przykład meksykańskiej fali emocji, jaka nas dzisiaj zalała.
Publiczność nie chciała wcale odchodzić – o nie, wszyscy pragnęli jeszcze więcej i więcej, kolejnych radosnych pieśni przenoszących ich do innego świata. Meksykanki ponownie stanęły na scenie, wywijając swymi sukniami, muzycy zaczęli wydobywać kolejne dźwięki z instrumentów, wokalista dawał z siebie wszystko, by zapamiętano zespół na dłużej – i powiodło im się to, bo nawet gdy grupa weszła już do szatni, przez całe Muzeum Etnograficzne nadal przebiegały gromkie oklaski… a Delilah? Delilah ( mała 5 miesięczna collie) chrapała na ziemi, zupełnie nie przejmując się tym, co się wokół niej dzieje – sen podszedł do niej ukradkiem i wziął w swoje objęcia mocne na tyle, że ludzie nawzajem szturchali się po bokach, nie mogąc się nadziwić nad spokojem tego małego szczeniaczka…
P1180194-K

Jak to jednak zwykle bywa, wszystko musi mieć swój koniec – niestety i tym razem nie uczyniono żadnego wyjątku, pozostało jedynie nadal żywe wspomnienie. Po tym występie już śmiało, bez żadnego wahania mogę powiedzieć: uwielbiam koncerty folkowe. O wiele bardziej wolę pójść na taki występ, niż na jęczenie jakiegoś trzeciorzędnego zespołu rockowego czy jakiś koncert popowy (albo co gorszego). Niekiedy za pomocą prostej muzyki i tańca potrafią mi one powiedzieć o wiele więcej na temat swojego kraju niż jakikolwiek przewodnik, a do tego dostarczają atrakcji czysto rozrywkowych, dla oczu i uszu, czyniąc rzeczywistość jeszcze bardziej radosną i kolorową, niż jest. Nie posiadają do tego celu żadnych ekstrawaganckich instrumentów, jak gitara elektryczna czy wielki fortepian – wystarczą im zwykłe skrzypce czy tradycyjne trąbki. To właśnie one w ich rękach wyciskają z siebie siódme poty i potrafią wyczarować swym dźwiękiem więcej od czegokolwiek innego, sprawiając, że z takich koncertów (przez duże K) naprawdę żal jest odchodzić…

Mikołaj „Mikiotor” Wyrzykowski
Polska, Rozgarty, 24.08.2011
P1180102-1
W koncercie 23.08.2011 w Muzeum Etnograficznym uczestniczyło wielu mieszkańców Torunia, w tym także collie DELILAH Grenwood FCI.

Oprócz nas byli też

P1180065-1